wtorek, 21 kwietnia 2020

Invincible. Tom 7. Kirkman/Ottley





Piszę o „Invincible” po raz 6, a przyjdzie mi to zrobić jeszcze kilka razy. Niniejszy 7 tom jest dla mnie jednym z najlepszych w całej sadze. Jeśli nie czytaliście jeszcze tej serii, to radze nie brnąć dalej w mój tekst, bo na pewno znajda się w nim jakieś spoilery. Radzę Wam jednak złożyć zaraz zamówienie na wszystko, co wyszło do tej pory, bo zapewniam, że to totalne sztosiwo w swojej klasie. Ten tytuł jest na tyle dobry, że mogę go polecić nawet tym, którzy nie czytają na co dzień superhero, a chcieliby spróbować z czym to się je. Od razu jednak ostrzegam – mało jest komiksów o facetach w rajtuzach, które osiągają taki poziom jak cykl Kirkmana i Ottleya.

W poprzednich tomach ojciec Marka Greysona, Invincibla, znany jako Omni-man, wrócił na ścieżkę dobra i wraz z synem i armią kosmicznych wojowników poszedł na wojnę ze swoją własną rasą, która chciała zapanować nad wszechświatem. Tym samym dostałem w tym tomie to, na co czekałem. Niemal cały komiks to spektakularna napierdalanka w kosmosie, od której Wasza czacha zadymi. Lepiej w te klocki po prostu się nie da. Być może w innym tytule to oznaczałoby, że nie dzieje się nic specjalnego, bo tylko się biją jak w Dragon Ballu, ale to dzieło Kirkmana i Ottleya, rzecz zdecydowanie nieprzeciętna. Mamy tu kilka ciekawych zwrotów akcji i przede wszystkim całą plejadę genialnych, dynamicznych rysunków. Ottley udowadnia po raz wtóry, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu i serwuje nam cały festiwal obłędnych, krwawych, odjechanych ilustracji balansujących na styku realistycznego rysunku i cartoonu. Z jednej strony to nie jest to co myślę, gdy mówię „wybitny komiks superbohaterski”, bo daleko mu do inteligentnych dzieło pokroju tego, co serwują Alan Moore i Tom King. To nic innego jak pranie się po mordzie w kosmosie, ale zapewniam Was, że to jednocześnie rozrywka na najwyższym poziomie.

Kirkman i Ottley to bowiem cwaniacy. Wzięli wszystko co dobre i efektowne z różnych superbohaterskich cykli komiksowych (na czele z Supermanem) i sklecili z tego prawdziwy hit. Z tym że w mainstreamie słowo „hit” i „jakość” nie idą z sobą w parze, bo zazwyczaj taki komiks to skok na kasę. Im udało się stworzyć coś, co będzie uchodziło za dzieło klasyczne, z którym dobrze będzie się obcować nawet za 20-30 lat. Jestem już starym dziadem, nie jedno czytałem, a obok komiksów Moore'a (które nie są tak długie, więc pisanie ich to była zupełnie inna para kaloszy) „Invincible” to jedna z moich ulubionych serii o facetach w lajkrze.

Brak komentarzy: