niedziela, 30 czerwca 2019

Staruszek Logan. Millar/McNiven




Okres ogórkowy, wakacje, lenistwo. Postanowiłem więc oddać się lżejszej lekturze i wciągnąć trochę Marvela. Na pierwszy ogień idzie „Staruszek Logan”, pisany przez Marka Millara i narysowany przez Steve'a McNivena.

Oto mamy post-apokaliptyczną scenerię mocno przesiąkniętą westernem. Ostatni sprawiedliwy umarł dawno temu i na świecie rządzą superłotrowie. Jednym z niewielu ocalałych bohaterów jest Logan, który dawno wyrzekł się przemocy i przydomku Wolverine. Obecnie żyje grzecznie na farmie z żoną i dziećmi. Co miesiąc beceluje familii Hulków za dzierżawę ziemi, inaczej jego rodzina skończyłaby źle. Nastaje jednak moment, w którym nie stać go już na opłaty. Z pomocą przychodzi mu dawny znajomy z Avengers – Hawkeye. Tak się składa, że ma dostarczyć pewien ładunek do Nowego Babilonu, oddalonego o tysiące kilometrów od ich rejonu. Hawkeye jest niewidomy (o dziwo całkiem nieźle prowadzi samochód), więc potrzebuje nawigatora. Za pomoc ma odpalić koledze kilkaset zielonych. Bohaterowie ruszają w drogę, która musi zaowocować przemianą Logana i jego powrotem do walki z niesprawiedliwością.




Oczywiście istniała szansa, że przygniecie mnie jakieś depresyjne arcydzieło pokroju „Vision” Toma Kinga, wcale bym się nie obraził. Tak się jednak nie stało. Trafiłem w dziesiątkę z tą lekką lekturą, a szczerze przyznam iż akurat po tym tytule spodziewałem się jednak czegoś cięższego, mroczniejszego. Owszem, to komiks inspirowany w dużej mierze słynnym „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda, ale stawia raczej na przebojowość, szybką akcję i rozpierduchę. Nie ma tu miejsca na pogłębianie rysów psychologicznych bohaterów. Album ten musiał mieć inny cel. Nietrudno dostrzec, że pod pretekstem długiej podróży Millar bardzo skutecznie buduje tu świat przedstawiony, stawia podwaliny pod całe uniwersum. Znakomicie zobrazowana jest post-apokaliptyczna, zdziczała Ameryka, rządzona przez superłotrów z zajmującym Biały Dom Red Skullem na czele. Ta sztuka się Millarowi niezwykle udała, bo stworzył krainę, w którą od razu wchodzimy jak w masełko i jeśli choć trochę znamy Marvelowskie uniwersum, od razu kumamy czaczę i jaramy się tym, jak zostało to na nowo zarysowane. Czuć, że kreowanie tego wszystkiego sprawiało artyście nie lada frajdę i zdecydowanie udziela się to czytelnikowi. Z tego co widzę już jest obecna na rynku seria o Staruszku Loganie pisana przez innych twórców. Dobrze jej wróżę i chyba czas jej się przyjrzeć – tym bardziej, że za scenariusz odpowiadają Bendis i Lemire, czyli lubiani przeze mnie twórcy. 




Rysunkami w tym komiksie zajął się Steve McNiven i przyznam, że zrywają czapkę z głowy. Autor znakomicie odnajduje się w scenerii, jaką przyszło mu odtwarzać. To realistyczna, gęsta, mocno szpanerska krecha, która idealnie obrazuje naładowany akcją scenariusz osadzony w pustynnym krajobrazie. Co ciekawe, sądząc po rysunkach zawartych w dodatkach, wszystko było rysowane na papierze, i chyba tylko tusz położono cyfrowo. Minusem są kiczowate, komputerowe kolory, ale żyjemy w takich czasach, że jest to niestety przykra norma. Niemniej na pewno nie są złe w swojej klasie, a marudzę na nie standardowo, jak to zrzędzący komiksowy konserwatysta (kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów).

Powiem Wam szczerze, że wybitnych komiksów o Wolverinie jest bardzo mało. Właściwie to jest tylko jeden – „Weapon X” Barry'ego Windsor-Smitha. Dobrych jest kilka - można je policzyć na palcach jednej ręki. „Staruszek Logan”, mimo iż jest dość niezobowiązującą lekturą, zdecydowanie mi się podobał, ale to jednak rzecz odmienna od typowych komiksów z Rosomakiem. Nie do końca jestem pewien czy można wliczać ją do panteonu najlepszych komiksów o Wolverinie, bo to raczej alternatywna historia tej postaci. Niemniej jeśli lubicie Logana, to powinniście dać Staruszkowi szansę. Tylko nie możecie spodziewać się czegoś wybitnego – a szkoda, bo sam pomysł osadzenia przygód Rosomaka w post-apokaliptycznej rzeczywistości jest przecież genialny.


Brak komentarzy: