piątek, 24 maja 2019

Dallas Barr. Marvano/Haldemana




Nie jestem fanem komiksów science-fiction, ale darzę dużą estymą „Wieczną Wojnę” – album będący adaptacją prozy Joego Haldemana, zilustrowany przez Marvano. Waliłem więc w „Dallasa Barra” jak w dym, pamiętając jaką jakość miał wcześniejszy projekt tych twórców. Tym razem Heldeman, już specjalnie dla Marvano, napisał scenariusz na podstawie swojej powieści „Buying Time”.

„Dallas Barr” to bardzo eklektyczna mieszanka różnych konwencji. Na jednym poziomie to SF, na drugim komiks szpiegowski, na trzecim złożony i trzymający w napięciu thriller polityczny. Tytułowy Dallas Barr jest typową dla gatunku inkarnacją Jamesa Bonda, której przyszło działać w świecie, gdzie istnieje terapia odmładzająca dostępna dla najbogatszych obywateli, zapewniająca każdorazowo przedłużenie życia o 10 lat. Najpotężniejszym z możnych przedstawionego świata jest Julius Stileman, lekarz zajmujący się wspomnianą kuracją. Postać ta kształtuje rzeczywistość, gdyż zabieg, który oferuje jest możliwy do wykonania tylko pod konkretnymi warunkami. Stileman obawia się nastania rządów nieśmiertelnych potentatów przemysłowych, więc zmusza swoich pacjentów (oprócz pokaźnej opłaty) do zrzeczenia się wszelkich aktywów. Tak się składa, że postać ta to również bliski przyjaciel Barra i główny jego zleceniodawca, dzięki któremu bohater, będący przy okazji najstarszym człowiekiem na ziemi, miał zawsze ręce pełne roboty i kasę na kolejną kurację. 



Powiem szczerze, że kompletnie nie kupił mnie ten album. Przemyślenia społeczno-polityczne jakie tu znajdziemy nie są tak błyskotliwe jak w „Wiecznej Wojnie”, gdzie wątek wiecznego życia był również wykorzystany. Mimo iż akcja osadzona jest w innych gatunkach i dekoracjach, nie sposób nie dostrzec, że Haldeman odcina kupony od czegoś, co udało mu się wcześniej. Tym razem nie idzie tak dobrze. Co prawda urozmaica swoje przemyślenia, ale tworzy historię, która bliższa jest pulpie niż głębokiemu, intrygującemu traktatowi o wiecznym życiu i przemianach społecznych – a tym był poprzedni komiks tej spółki, przez wielu (ja powieści Haldemana nie czytałem) uznawany za lepszy od tekstu źródłowego.

Ważnym elementem w biografii Heldmana jest jego tura podczas wojny Wietnamskiej, którą odbył w młodości – to dzięki tym wspomnieniom powstała właśnie anty-wojenna „Wieczna Wojna”. Tu również o tym przypomina, wciskając na siłę sceny retrospekcji, będące jednak w ostatecznym rozrachunku zupełnie niepotrzebnym elementem tej historii. 



Znakomita jest tu narracja obrazem, bardzo sprawnie wykorzystująca element szumu informacyjnego, znany chociażby z dzieł Franka Millera – wiele ważnych, kluczowych dla rozwoju fabuły informacji jest nam podawana w formie wiadomości telewizyjnych. Czuć, że autorzy dobrze rozumieją jakie możliwości daje medium i sprawnie stosują ciekawe zagrywki narracyjne.

To co kupuję w 100% w tym albumie to grafiki Marvano. Realistyczna krecha i nieco retro styl* rysowania pojazdów i dekoracji to elementy dla których warto mieć ten komiks w kolekcji. Dodatkowo na przestrzeni 7 albumów z przyjemnością obserwuje się rozwój, jaki przeszedł ten twórca przez lata swojej kariery. Różnice w stylu są na początku i końcu albumu tak duże, że aż dziw, że wszystkie te komiksy powstawały tu na przestrzeni zaledwie połowy dekady. 



„Dallas Barr” to następne wznowienie albumu z Egmontowskiego cyklu „Plansze Europy”. Niestety kolejne, po „Halloween Blues” (o którym pisałem tutaj: klik), niezbyt trafione. Album co prawda broni się graficznie, ale fabuła jest pogmatwana, przeszarżowana i w porównaniu do wybitnej (nie bójmy się tego słowa!) „Wiecznej Wojny”, która miała bardzo mocny i jasny przekaz, nie pozostanie na długo w pamięci czytelnika. Możliwe jednak, że nie jestem targetem tej opowieści, bo jak wspomniałem we wstępie, nie po drodze mi z komiksami SF. Niemniej nie przeszkodziło mi to w zachwyceniu się „Wieczną Wojną”, którą ostatnio łyknąłem dla sportu w jeden wieczór – ten komiks natomiast męczyłem bardzo długo, bez wielkiej przyjemności. Nie będę więc przed Wami ukrywał, że w przypadku „Dallasa Barra” za dużo elementów mi zgrzyta, bym mógł uznać go za dzieło udane.

* Retro okazuje po latach, bo podejrzewam że autor chciał, żeby wszystko było supernowoczesne – nie wyszło.

Brak komentarzy: