środa, 7 czerwca 2017

Punisher Max, tom 1. Marvel Classic

Teks pierwotnie ukazał się na stronach Wirtualnej Polski.



Trudno mi określić, kto jest większą gwiazdą tego komiksu – Punisher czy scenarzysta Garth Ennis. Piszę to bez przekąsu, bo ten pochodzący z Irlandii pisarz, wieczny prześmiewca i zgrywus, ma w Polsce kultowy status.  

Sam jednak podchodzę do jego komiksów bardzo nieufnie. Mam z nimi problem, bo często się powtarza, prezentując wciąż ten sam zestaw sztuczek i gagów. Zwykłem złośliwie mówić, że jeśli przeczytało się jeden jego słynny komiks "Kaznodzieja", to przeczytało się wszystkie. Niemniej, na jakimś poziomie lubię jego rzemiosło i przy różnych okazjach sięgam po jego twórczość.  

"Punisher" to opowieść o Franku Castle, weteranie wojennym, który miał wyjątkowego pecha. Znalazł się z rodziną w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie. Cała familia (żona i dwójka dzieci) zginęła podczas pikniku, który został przerwany przez strzelaninę gangsterów. Przeżył tylko Frank, weteran z Wietnamu, który wkroczył na drogę zemsty i wypowiedział wojnę zorganizowanej przestępczości. Jego metody są bardzo krwawe, od początku działa więc poza prawem.   



Czytałem inne wydane w Polsce "Punishery", które wyszły spod pióra Ennisa, i wszystkie były dziełami na pewnym poziomie humorystycznymi, groteskowymi, wulgarnymi i karykaturalnymi, a to nie do końca to, czego oczekuję od tej serii. Tego też spodziewałem się po tym tomie. Na szczęście miło się zawiodłem. Mimo iż w jednej ze scen Ennis urywa pewnej postaci penisa (to już u niego standard), to w dużej mierze schował swój zwariowany humor do kieszeni. Jego nowy portret Punishera, jest mroczny i realistyczny, niemal pozbawiony groteskowości charakterystycznej dla innych jego dzieł. Odniosłem wrażenie, że Ennis zorientował się nagle, że opowiadanie o człowieku, którego ścieżka życiowa naznaczona jest bólem po stracie rodziny, wymaga innej tonacji i innych środków wyrazu. Uderzył we właściwe struny i na szczęście tym razem nie wyszedł z tego kompletny kicz.  

Co bardzo istotne dla rysu psychologicznego bohatera - Ennis nie zrezygnował z zarysowania przeszłości Franka Castle’a, i nie unowocześnia jego historii. Jego Punisher nie jest byłym policjantem, ani weteranem z Iraku. Jest, jak Bóg przykazał, gościem, który przeżył kilka tur wojny wietnamskiej i w dużej mierze to ona zwichrowała jego psychikę. Cała akcja komiksu toczy się krótko po wydarzeniach z 11 września, więc Frank jest już starszym facetem. Co znamienne, opowieść w pewien sposób odnosi się do historii współczesnej wojny z terroryzmem i bardzo zgrabnie wplata się w nastroje, jakie panują w społeczeństwie - niestety już nie tylko - amerykańskim.   


 Nad "Punisher MAX" pracowało dwóch rysowników. Pierwsza opowieść zilustrowana jest przez Lewisa LaRosę. Co ciekawe, to najbardziej skrzywdzona ofiara Punishera. Gdy tylko popatrzyłem na jego szkice koncepcyjne, przypominające nieco prace Joe Kuberta, wiedziałem już, że to artysta nieprzeciętny. Szperanie w internecie tylko to potwierdziło. Niestety, w samym komiksie jego szkice, przykryte tuszem i barwami, wypadają dość blado. Przez bardzo nietrafiony dobór kolorysty cały jego wysiłek idzie na marne, bo spod nich nie widać ani krztyny kunsztu, jakim charakteryzuje się ten rysownik. Drugim artystą jest Leandro Fernández prezentujący realistyczną kreskę, z lekką skłonnością do kreskówkowości. W porównaniu do LaRosy jest artystą dość przeciętnym, ale miał więcej szczęścia, bo jego rysunki zdobią bardziej stonowane kolory. 

 Komiks "Punisher MAX" ukazał się w wydawanej przez Egmont linii Marvel Classic. Nie mi sądzić, czy "Punisher" Ennisa to już klasyka, ale przyznam się, że dobrze bawiłem się czytając ten komiks. Album oznaczony jest jako "Tom 1", więc pozostaje tylko czekać na kontynuację krwawych przygód Franka. Mam nadzieję, że Ennis dalej będzie trzymał swoje pióro na wodzy i podaruje mi kolejną rasową, świetnie poprowadzoną sensacyjną opowieść.

Brak komentarzy: