Blog nie dość, że staje się moim wyrzutem sumienia, to zaczyna sprawiać wrażenie zaniedbanego. Broń boże się nie obijam - po prostu nie mam zbyt wiele czasu, a rzeczy które ostatnio napisałem czekają na publikację, bądź są pracami w które włożyłem tyle wysiłku, że nie chcę ich publikować w charakterze non profit. Jutro postaram się wrzucić tekst o Drive. A na dziś wygrzebałem z notatnika króciutką notkę o Man's Gin, którą napisałem mniej więcej rok temu. Wydaje mi się, że w kontekście ostatnio recenzowanego albumu Jivka warto o tym projekcie wspomnieć. Zarówno na Songs jak i tutaj.
Z niewątpliwie sympatyczną muzyką blackmetalowego duetu Cobalt zetknąłem się już jakiś czas temu, zwabiony gościnnym udziałem Jarboe, ale nie była to rzecz która miała szanse zatrzymać się dłużej w moim playerze. Gdy odkryłem, że słuchany przeze mnie od dłuższego czasu Man's Gin w prostej linii wywodzi się z Cobalt, byłem zdziwiony - ale ostatecznie, gdy porównamy obie płyty i przemyślimy jedną w kontekście drugiej, dojdziemy do wniosku, że to raczej konsekwentny rozwój i próba szukania innych, ale równie szczerych środków wyrazu. Nie będę oszukiwał - mi akurat bardziej odpowiada stylistyka Man's Gin, która mieści się gdzieś pomiędzy grunge a alt country. Pierwsza część płyty przynosi mocne skojarzenia z Alice in Chains, Mad Season i Laneganem, a druga odrobinę bardziej przypomina shouthern rock. Urocza mieszanka heroiny i taniej whisky.
Z niewątpliwie sympatyczną muzyką blackmetalowego duetu Cobalt zetknąłem się już jakiś czas temu, zwabiony gościnnym udziałem Jarboe, ale nie była to rzecz która miała szanse zatrzymać się dłużej w moim playerze. Gdy odkryłem, że słuchany przeze mnie od dłuższego czasu Man's Gin w prostej linii wywodzi się z Cobalt, byłem zdziwiony - ale ostatecznie, gdy porównamy obie płyty i przemyślimy jedną w kontekście drugiej, dojdziemy do wniosku, że to raczej konsekwentny rozwój i próba szukania innych, ale równie szczerych środków wyrazu. Nie będę oszukiwał - mi akurat bardziej odpowiada stylistyka Man's Gin, która mieści się gdzieś pomiędzy grunge a alt country. Pierwsza część płyty przynosi mocne skojarzenia z Alice in Chains, Mad Season i Laneganem, a druga odrobinę bardziej przypomina shouthern rock. Urocza mieszanka heroiny i taniej whisky.
2 komentarze:
Ja też jestem zaskoczony, że jedno wyrosło z drugiego, ale zaskoczony jestem bardzo pozytywnie.
Ps. Przy okazji "Kuby Rozpruwacza" Andrewa Kinga wspominałeś o zjawisku "spoken word". Zaciekawiłeś mnie (swoją drogą Sherlockowy album Orchestry Noir powinien się Tobie spodobać) tym tematem i chętnie bym przeczytał coś więcej na ten temat Twojego pióra (a właściwie klawiatury).
wybacz, że mi tak niegramatycznie wyszło ;)
Prześlij komentarz