sobota, 11 grudnia 2010

Agalloch - Marrow of the Spirit (2010)



Nie będę ściemniał - ta płyta ma u mnie pewne fory. Sprzyja jej wszystko, od pogody za oknem, przez stan mojego ducha, po renesans na okołometalową muzykę, który przeżywam od jakiegoś roku. Ale na początku nie byłem do niej przekonany...

Z dość dużej dyskografii Agallocha nałogowo słuchałem właściwie tylko jednej pozycji - znakomitej, doskonale balansującej między postrockiem a neofolkiem EPki White. Może dlatego moje pierwsze spotkanie z Marrow of the Spirit nie było zbyt udane, bo gdy wybrzmiało wiolonczelowe intro najbardziej klapnął mnie w uszko blackmetalowy wokal. Potem (tzn. w trakcie tamtego odsłuchu) płyta już nie zaabsorbowała mnie wcale. Jakiś wielki fart sprawił, że nie miałem w kolejce do playera nic ciekawego, czy może nie miałem czasu zmienić repertuaru i tak się Marrow zapętliło... tak po prawdzie już nie pamiętam. W każdym razie po jakimś trzecim odsłuchu zwariowałem na jej punkcie i dłuższy czas nie słuchałem nic innego. Sam metal jest tu tylko pretekstem, bo tak naprawdę wszystko dzieje się tu na przecięciu kilku stylistyk. Na początku nie dostrzegłem tego, że to bardzo rozbudowane i mimo, że ładne, to jednak nie tak łatwo przyswajalne kompozycje. Najpierw instynktownie szukałem pozostałości po White EP - i znalazłem. Są tu neofolkowe gitary i bębny, jest i postrock, a oprócz tego: ambient, moogowe przestrzenie, grane na granicy dobrego smaku progowe solówki, słodkie shoegaze, doom, hołd pruski... po jakimś czasie zaakceptowałem też blackowe wokale, które działają tu jak nadająca pikantności przyprawa. Tak, jasne, z jednej strony to stylistycznie zajebista sraczka, do której można się bez problemu przyjebać - z drugiej po prostu zajebista płyta, która na ową chwilę broni się sama. Jak będzie za 10 lat ? Czas pokaże. Kończy się dekada i całkiem możliwe, że to znak czasu czy też rzecz schyłkowa dla postmetalu z blackowym rodowodem. Oczywiście można uznać, że w porównaniu do poprzedniej EPki Marrow of the Spirit jest jednak krokiem w tył, ale ja i tak będę się upierał, że to dobry materiał.

Wiem, że fanów Agallocha nie muszę zachęcać, zerknąłem na Rym bom ciekaw był, co myślą i tam jest istny mandess! Ale chciałbym zwrócić na ten album uwagę ludzi, którzy skreślą ją za to, że to atmosferik mjetal ( Lilandra!). Jeśli pierwszy odsłuch was od niej odrzucił, to warto ją jeszcze kilka razy raz sprawdzić. Diabeł z lasu krew z dupy.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nic nie poradze, nie wciąga mnie. I to nawet mimo, że też mam swego rodzaju metalowy nawrót.
Lila