Obserwuję serię ze znaczkiem Black Label niemal od początku. Są to w większości rzeczy słabe, niemniej sam pomysł oddawania bohaterów uniwersum DC w ręce młodych i zdolnych, by tworzyli zamknięte powieści graficzne o niskim progu wejścia, jest bardzo dobry. Nie wiem zupełnie, czemu to nie wychodzi w praktyce, ale porządnych komiksów z tej serii jest na dzień dzisiejszy bardzo mało. Dlatego cieszy mnie, zarówno jako krytyka jak i fana Batmana, dość wysoka jakość komiksu „Catwoman. Samotne Miasto”, bo w gruncie rzeczy smutno mi kopać kolejne komiksy o Uszatym.
Graficznie rzecz jest znakomita i pokazuje, że w czasach dominacji komputerów i zaniżania gustów da się zrobić coś, co nie wygląda pokracznie. Rysunki są realistyczne, dzisiejszy amerykański styl zerowy – chciałoby się powiedzieć – ale nie zawsze norma wypada aż tak dobrze. Nawet cyfrowe kolory działają tu na korzyść opowieści. Z siły tych grafik musiało sobie zdawać sprawę DC Comics, bo dostajemy album powiększony niemal do europejskich rozmiarów. Na uwagę zasługują też różne ukazania kostiumu Catwoman, które pojawiają się w licznych retrospekcjach tej historii.
Graficznie rzeczy z Black Label jednak prezentowały się zazwyczaj nieźle, tym razem i od strony fabularnej również jest dobrze. „Catwoman. Samotne Miasto” jest stworzone na sprawdzonym patencie. To takie „Dark Knight Returns”, tylko z Catwoman na pierwszym planie. Akcja osadzona jest w niedalekiej przyszłości, a Kobieta Kot, ma na jej kartach ponad 50 lat. To nie ona okazuje się jednak głównym bohaterem tej opowieści. Autor skupia się bowiem na całym Gotham, które po latach od śmierci Batmana (o niej również opowiada ten komiks) bardzo się zmieniło. To ogólnie komiksowe heist movie z bohaterami wyciągniętymi z mitologii Mrocznego Rycerza. Nostalgiczne, zabawne i niegłupie. Wzięcie historii w humorystyczny nawias i ciepło z niej bijące odróżnia ją jednak od poważnego wydźwięku DKR. Myślę też, że niniejszy komiks jest w batmańskim świecie swoistym instant classic – tym określeniem amerykanie opisują coś, co od razu staje się klasycznym dla danej niszy. Owszem, można zarzucić albumowi poziom żartów na poziomie familijnego sit comu, ale nawet mnie, nadętego bubka, te żarty śmieszyły, a gdy trzeba, wywoływały uczucie nostalgii. Od tej strony komiks działa więc na medal.
Czytania nowości z Black Label to niewdzięczna robota. „Catwoman. Samotne miasto” jest bodaj dopiero trzecim chwalonym przeze mnie albumem z tej serii. Czasem rysunki są dobre, ale ogólnie, jeśli patrzeć na całokształt, linia wypada bardzo słabo. Na szczęście niniejszy komiks jest jednym z tych wyjątków podkreślających regułę. Zdecydowanie życzę sobie w batmańskim segmencie więcej opowieści na tym poziomie.
czwartek, 7 września 2023
Catwoman. Samotne Miasto. Cliff Chiang.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz