Luc Junior, zwany też po prostu Juniorem, to młody koleżka, który dzięki swojej nieokiełznanej pomysłowości i idealnej dla młodych-ambitnych koniunkturze zostaje reporterem. Wraz z fotografem Ciaptakiem i pozbawionym węchu psem Alfonsem tworzą drużynę gotową na wszystko dla dobrego artykułu.
No nie do końca. Nie byłoby wtedy zabawnie. Luc jest gotowy na wszystko, Ciaptak na nic, a Alfons chciałby coś zjeść – klasyczny pies. Wspólnymi siłami pchają taczkę obłędu; to w stylu Okna na podwórze tropią włamywaczy, to szukają zaginionego dziedzica, wracają do szkoły z niedorzecznym synem Maharadży i mówią Tintinowi: „Księżyc? Przeżytek. Mars to przyszłość”. Wszystko jest sympatyczne, urocze i zabawne. Zbiry trafiają do więzień, a dobrzy zajadają się kurczakiem.
I tajemnicą pozostanie dla mnie jak to jest, że te opowiastki, którym niedługo stuknie osiemdziesiątka, są wciągające. Wciąż śmieszą. Goscinny to jednak był gość. Asteriks ciągle żyje, ciągle bawi – nawet dzieciaki, Lucky Luke chyba też, ale i seria o Mikołajku zdaje się nie do zdarcia. A że znam bardzo dużo dzieci, wiem, że Luc będzie się podobał. Fascynujące.
Oczywiście scenariusz scenariuszem, ale bez rysunku nie ma komiksu. Styl Uderzo jest znany i rozpoznawalny, ale podzielę się swoją sympatią. Naprawdę lubię tę kreskę, która tyle daje historiom Goscinnego. Lubię wielkie nosy, dynamikę kadrów i to jak bohaterowie opowiadają ciałem. Niby nie ma tu realizmu, ale jest sporo prawdy o tym, jaki potencjał komediowy drzemie w geście.
To jeszcze tylko o wydaniu, bo jest solidne. Obszerny wstęp z opowieścią o początkach duetu – spotkanie Goscinnego i Uderzo naznaczone jest tyloma zbiegami okoliczności, że chyba można już zastanowić się nad istnieniem przeznaczenia – anegdotkami, fotografiami, szkicami i różnej maści archiwaliami. Prawie trzydzieści stron historii. Jest też dodatek: Bill Blanchart. Jedyny komiks, który ta dwójka stworzył w stylu realistycznym. Zestarzał się. Bardzo. Wciąż jednak pozostaje ciekawostką. Wszystko zebrane w twardą oprawę i – poza dodatkiem – kolorowe (tzn. w 4 a nie 2 kolorach). Widać, że się sprawę traktuje serio.
Czy to niezapomniana przygoda? Nie wiem. Samotna wyprawa tratwą i marsjańska przygoda zostaną ze mną na długo. Czy to najlepszy komiks roku. Nie. Czy to wyżyny Uderzo i Goscinnego? No też nie. Jednakowoż wiadomo, że liczy się to, co po „ale” zatem: ale jest to kawałek historii, a przede wszystkim bardzo miła publikacja. A ten przymiotnik to w ogóle bym wytłuściła albo pokolorowała na różowo. Wszystko w środku jest miłe, w sam raz pod choinkę. Pod koc, do śniegu. Na wycieczkę sentymentalną, w którą wyruszyć może jednocześnie kilka pokoleń.
Myślę sobie, że jeśli lubi się komiksy – nie konkretne i niekoniecznie obsesyjnie, jeśli po prostu lubi się komiksy, jeśli ma się ten szczególny rodzaj czułości i ciekawości dla komiksu jako sztuki, to warto mieć Luca. Nie wiadomo, kim byłby bez niego Asteriks.
Autorka: Dominika Senczyszyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz