piątek, 24 kwietnia 2020

Head Lopper. Tom 3. Rycerze Venorii




Pierwszy album z tej serii, czyli „Head Lopper: wyspa i plaga bestii”, w kategorii „nowy cykl” był moim ulubionym komiksem 2017 roku (kliku klik). Drugi, „Head Lopper i Karmazynowa Wieża”, nieco mnie zawiódł. Nie pisałem jego recki, może i dobrze, bo bym go skrzywdził, a to nie był zły komiks. W każdym razie mniej w nim było szaleństwa, młodzieńczej energii, a i schematy fabularne wydawały się bardziej ograne. Niemniej wypatrywałem od dawna trzeciego tomu – z racji tego, że seria ukazuje się dopiero na rynku anglosaskim, trzeba było poczekać, aż komiks zostanie stworzony. Dziś już trzymam go w rękach, nazywa się „Head Lopper i Rycerze Venorii” i jest przynajmniej bardzo dobry.




Dla tych, co nie wiedzą, z czym to się je: autor, Andrew Maclean to koleś, który przedawkował „Warhammera”, „Slaine'a”, japońskiego „Berserka”, „Laboratorium Dextera” i dzieła Mignoli. Usiadł do stołu kreślarskiego i pierdyknął jedną z najoryginalniejszych (przynajmniej od strony artystycznej) i najlepszych serii fantasy w historii komiksu. Może mówię to trochę na wyrost, ale daję autorowi kredyt zaufania i mam cichą nadzieję, że nie przesadzam i następne tomy będą równie dobre. Głównym bohaterem jest tutaj potężny Dekapitator Norgal, który podróżuję przez fantastyczny, mroczny i groźny świat wraz z własnoręcznie ujebaną głową wiedźmy Agaty Błękitnej. Jeśli to za mało dziwne to dodam, że wspomniana głowa gada i wchodzi w interakcję z otoczeniem. To zresztą ona jest też odpowiedzialna za większość scen humorystycznych w tym komiksie, a trzeba Wam wiedzieć, że aż kipi on od dobrych żartów. To również ona odegra kluczową rolę w tomie, ale nie będę zjebem i nie zdradzę Wam szczegółów fabuły.




Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, gdy otwieramy komiks, są oczywiście rysunki. Te w „Head Lopperze” są bezbłędne. Wcześniej wspomniałem o popkulturowych nawiązaniach, które możemy odnaleźć w rzemiośle Andrew Macleana. Tak, czuć tu zarówno cartoon, jak i mroczną szkołę fantasy, ale też masę punk rocka, bo komiks ten ma w sobie sporo undergoundowej energii. To czyni z niego dzieło o szerokim targecie, bo z radością obcować z nim będą pożeracze mainstreamu, jak i hipsterzy snobujący się na komiks niezależny.

Zapomnijcie o „Thorgalu” i „Władcy Pierścieni”. Tak, to nieśmiertelna klasyka, ale nie tam dziś bije serce fantasy. Jeśli chcecie uchodzić za obcykanych, to powinniście znać „Head Loppera”. Zapewniam, że to instant classic, a bohater będzie jednym tchem wymienianym z takimi zakapiorami spod ciemnej gwiazdy jak Slaine, Gotrek Gurnisson czy Conan.

 



Brak komentarzy: