Kolejny kryminał i zarazem komiks osadzony w średniowieczu, a muszę przyznać, że jestem dość dużym fanem tego typu publikacji. Tym razem to adaptacja słynnej powieści „Imię Róży” Umberto Eco, stworzona przez giganta medium: Milo Manarę. Mamy tu sytuację, w której klasyk spotyka klasyka. Jak wiadomo, Eco był wielkim miłośnikiem sztuki komiksu, myślę więc, że byłby z pomysłu na tę adaptację bardzo zadowolony i nie mamy tu do czynienia z profanacją.
Rzecz rozgrywa się w klasztorze, w którym dochodzi do serii tajemniczych zgonów wśród mnichów. Do pięknego, malowniczego miejsca mieszczącego jedną z najznamienitszych bibliotek w świecie przybywa były inkwizytor z młodym pomagierem: narratorem tej historii, więc niejako z perspektywy początkującego mnicha zostanie snuta ta opowieść. Mamy tu jednak całą plejadę bohaterów, których opowieści będą stanowiły też ważny środek narracyjny dla autora.
Manarze na starość nie stępiła się stalówka. Wszystko wygląda tu pięknie. Wiadomo, erotyki tu wiele nie ma, więc to niejako Manara na pół gwizdka, ale ja zauważyłem przez lata obcowania z jego twórczością, że nie musi to oznaczać gorszej opowieści. Niemniej jeśli spodziewacie się czegoś na miarę „Borgii” (serii stworzonej do spółki z Jodorowskym, mającej cechy wielkiego perwersyjnego fresku historycznego) to się zawiedziecie. To w gruncie rzeczy kameralna opowieść rozgrywająca się często w ciasnych, klasztornych celach, utrzymana w zgaszonych, burych i brudnych barwach. Jeśli miałbym to do czegoś porównać to do trzeciego tomu „Towarzyszy zmierzchu” Burgeona.
Mam na półce powieść Eco, ale nigdy nie znalazłem na nią czasu. Znam tylko ekranizację z Seanem Connerym, która była w dzieciństwie jednym z moich ulubionych filmów i do niej mogę ten komiks porównać. Położono w tym albumie większy nacisk na szkatułkowość (kilka retrospekcji), ale zupełnie nie pamiętam tego z filmu i podejrzewam, że komiks jest wierniejszą adaptacją książki niż wersja celuloidowa. Co ciekawe, Manara również podszedł do adaptacji poniekąd filmowo. Otóż głównego mnicha-detektywa w tej opowieści obdarzył twarzą Marlona Brando, co jest dość ciekawym zabiegiem. Na tym jednak filmowość się kończy. Narracyjnie jest tu bowiem gęsto i literacko, pełno tu gadających głów, co nie do końca pasuje do formy komiksu, ale ze względu na to, że to adaptacja literatury, jest to poniekąd zrozumiałe. Czy dało się to zrobić inaczej? Pewnie tak. Takie narzekanie będzie jednak chyba szukaniem dziury w całym.
Największym minusem tego komiksu jest chyba to, że podzielono go na tomy i wolałbym, żeby Noir Sur Blanc (tak, to wydawnictwo, które publikuje Bukowskiego), oficyna wchodząca dopiero pierwszy raz z komiksem na rynek, poczekało i wydało integrala. Jest to jednak tylko szczegół.
„Imię Róży” w adaptacji słynnego Włocha jest bardzo ciekawe od strony plastycznej, ale przez specyfikę opowieści dalekie od bycia graficznym cukierkiem pełnym seksownych kobiet, a do tego Manara nas przyzwyczaił. Nie będę tego komiksu rozpatrywać jako dzieła wybitnego, bo wiadomo, że najlepsze rzeczy ten autor ma już pewnie za sobą. To jednak album przynajmniej dobry, w obrębie sceny europejskiej wart uwagi. Miejmy tylko nadzieję, że Manara cieszy się dobrym zdrowiem i to nie jest jego ostatnia praca. Jeśli jednak przystawilibyście mi gnata do skroni, chcąc wyciągnąć ode mnie tytuły lepszych opowieści osadzonych w średniowieczu, wskazałbym bez zająknięcia na wspomnianych „Towarzyszy zmierzchu” i wybitne „Wieże Bois-Maury”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz