Egmont ma chyba misję wydania wszystkiego komiksowego, co dotknął Neil Gaiman, a nawet rzeczy, których nie dotykał, bo wydają adaptacje jego prozy. Nie wszystko pewnie jest potrzebne, nie wszystko czytam, ale ten album chciałem mieć i postawić na półce obok „Sandmana” i „Czarnej Orchidei”. Tytuł uzupełnia bowiem na naszym rynku pewną lukę w twórczości autora. To antologia zbierająca jego krótsze prace popełnione dla DC Comics. Autor dobrze czuje się w tym świecie, co udowodnił na początku swojej sagi o Sandmanie (moje ulubione fragmenty tej serii). Jak to bywa w przypadku publikacji zbierających wycinki materiałów z różnych lat, rzecz jest nierówna. Są tu lepsze i gorsze historie, niemniej już teraz zaznaczę: brak tu czegoś, co powaliłoby mnie na kolana.
Przez lata działalności Gaimana nazbierało się tego trochę. Są tu głównie komiksy okołobatmańskie, ale nie tylko, bo załapał się też dłuższy Elseworld z Zieloną Latarnią i Supciem. Jest również coś z antologii „Batman: Black and White” (i to coś rysowane przez Bisleya!), miniatura o Deadmanie i kilka plansz o Metamorpho. Część materiału pochodzi z czasów pre-sandmanowych, część (najdłuższa, ta o Batmanie) jest stosunkowo nowa, acz teraz uświadamiam sobie, że minęła już przecież zdrowo ponad dekada od pierwszej publikacji tej historii, dla młodziaków to już zamierzchła historia komiksu.
Mimo iż dość umiarkowanie zachwalam ten zbiorek, to muszę przyznać, że jest on łakomym kąskiem dla fanów Gaimana i komiksów DC. Rzecz świetnie ukazuje fragmenty z różnych okresów kariery tego bardzo ważnego dla komiksu i stajni artysty. Od epigońskich wobec Moore'a (to wszak on uczył Gaimana pisać komiksy) ścian tekstu w pierwszych historiach, po całkiem nowoczesne podejście do rzemiosła w tych bardziej współczesnych. Ukazuje to też, jak czasy się zmieniały i jak ewoluowały sposoby narracji w głównym nurcie historii obrazkowych.
Co ciekawe podobnie grafiki ukazują pewną ewolucję komiksu od strony rysunkowej. To kawałek historii medium w pewnym przekroju. Może i dawno minęły czasy, gdy Bisley gościł na ustach wszystkich, ale dobrze zobaczyć go w akcji. Acz wiadomix, że w tamtym okresie w zespole z Gaimanem tworzył ostateczny dream team. Andy Kubert też zdaje się trochę przebrzmiałym nazwiskiem – w tym przypadku to był nim chyba już w czasie tworzenia tej historii – do ilustrowania Batmana jednak nadał się świetnie. W albumie znalazł się nawet legendarny już dziś Sam Kieth (znany dobrze fanom Sandmana, ale nie tylko), niestety nie ilustrował scenariusza Gaimana, bo jeden z zebranych tu zeszytów jest antologią prac kilku scenarzystów. Mógłbym tak wymieniać długo, ale nie będę Was zanudzał, artystów jest tu wszak co niemiara. Miło się na to geriatryczne przedstawienie patrzy w 4k, bo wszystko podane jest w lekko powiększonym formacie, na kredzie.
Czy jest to więc zabawa głównie dla boomerów? Poniekąd tak. Niemniej bardzo ciekawe jest to, że Gaiman cały czas kumał czaczę i wiedział, jakie są trendy w opowiadaniu za pomocą komiksu. Historie tu zebrane są niestety zazwyczaj tylko drobiazgami, w których autor nie miał szansy rozwinąć skrzydeł, nie zaczynałbym więc przygody z Gaimanem od tego albumu. Najdłuższa i bodaj najważniejsza rzecz w tym zbiorku to „Co się stało z zamaskowanym krzyżowcem?”. Dwuzeszytowa opowieść kończąca symbolicznie przygody Batmana. Są w niej zawarte fajne pomysły dotyczące ogólnie koncepcji Nietoperza. Mam jednak wrażenie, że zostały one upchane w jednym miejscu trochę na siłę. Jednocześnie show w całym komiksie kradnie nikt inny tylko Alfred, ale o tym sza, bo popsuję Wam zabawę.
Gaiman jest powszechnie kochany w komiksowie, bo to miły, elokwentny typ, który namieszał dużo w medium, ale ma też przeciwników. Często zarzuca mu się przeintelektualizowanie, w tym komiksie tego jednak nie czuć. Jak wspomniałem we wstępie, Gaiman lubi świat Batmana i innych bohaterów DC. To czuć w tym albumie. Nawet jeśli materiał tu zebrany nie jest niczym wybitnym, to jest rzeczą ewidentnie pisaną przez nerda dla nerdów. O tej grupie odbiorców Gaiman zdaje się już niestety trochę zapominać, a to przecież dzięki niej zyskał w pierwszej kolejności sławę. Wieńczący ten zbiorek list miłosny do Batmana to coś, czym zapewne pożegnał się z DC na dobre. Świat komiksu jest już bowiem dla niego za mały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz