Rzecz tratuje o V Światowym Festiwalu
Młodzieży i Studentów z 1955 roku. Na dwa tygodnie Warszawa
została nawiedzona przez zaangażowanych politycznie młodych
cudzoziemców z różnych zakątków globu oraz aktywistów
socjalistycznych z całej polski. Ulice zaroiły się od parad, pełno
było tańców i zabaw na świeżym powietrzu. W stolicy panowała
egzotyka. Z jednej strony widzimy radość młodych, z drugiej
nieufność starszych. Dostajemy też analizę zjawiska i trochę
wyszukaną pocztówkę z początków tego systemu w Polsce. Ani słowa
o Stalinie, za to dużo refleksji na temat Niemców i obaw o ich
szczere intencje. Świdziński ukazuje też refleksje artystów
szukających nowych sposobów wyrazu, czyni z nich tym samym jednymi
z wielu bohaterów swojej powieści graficznej.
Szanuję ten
komiks. Świdziński nie odcina kuponów od swoich poprzednich prac.
Mimo iż pozostaje w minimalizmie, to odchodzi od hatifnatowych,
kulfoniastych postaci zakorzenionych w twórczości Tove Janson.
Poszukuje nowych środków wyrazu, inspiruje się Wojciechem Fangorem
(który jest jedną z postaci tej opowieści) i ogólnie sztuką
czasu socjalizmu. Sięga też po kubizm. Wziął sobie chyba do serca
częste porównania od Barei, bo podobieństw – z racji tematyki –
jest więcej niż zazwyczaj. Świdziński niemniej traktuje tamten
okres z większą czułością. Chwyta bowiem odrobinę pozytywnego
ducha tamtych czasów. Może miało być to groteskowe, ale
ostatecznie tytułowy festiwal pod jego stalówką wypada jako dość
pozytywne wydarzenie.
Przyznam, że mi się podobało, acz
jest to pierwszy komiks Świdzinskiego, którego nie wciągnąłem w
całości za jednym posiedzeniem. Nie jest to też tak zabawna rzecz
jak wcześniejsze dzieła młodego mistrza komiksu. To dobrze, że
autor dojrzewa, że poszukuje, ale to nie jest moja ulubiona jego
praca. Jest za to najbardziej melancholijna, w najlepszych momentach
nieco impresyjna w narracji, próbuje przywoływać przeróżne
emocje towarzyszące uczestnikom festiwalu. Autor stara się też
jednak spojrzeć na wydarzenie z boku, oczami szarych warszawiaków.
Od strony graficznej postacie Świdzińskiego bardziej
przypominają ludzi niż w poprzednich jego komiksach, ale
czytelników zatrzymanych na Kajkoszach (tak, wiem, „ale kajkosze
to ty szanuj”) ostrzegam – znów się od albumu tego twórcy
odbijecie. „Festiwal” to bowiem dzieło artystyczne, odważne w
swoim minimaliźmie i niepodrabialne. Mimo iż nie jest to beczka
śmiechu, to dalej Świdziński na pełnej kurwie i mam nadzieję, że
komiks ten – niełatwy w odbiorze od strony formalnej – zostanie
w tym roku doceniony. Wpisuję go jako trzeci tytuł na listę
najlepszych albumów tego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz