poniedziałek, 5 czerwca 2023

Festiwal. Jacek Świdziński

 


 

Rzecz tratuje o V Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów z 1955 roku. Na dwa tygodnie Warszawa została nawiedzona przez zaangażowanych politycznie młodych cudzoziemców z różnych zakątków globu oraz aktywistów socjalistycznych z całej polski. Ulice zaroiły się od parad, pełno było tańców i zabaw na świeżym powietrzu. W stolicy panowała egzotyka. Z jednej strony widzimy radość młodych, z drugiej nieufność starszych. Dostajemy też analizę zjawiska i trochę wyszukaną pocztówkę z początków tego systemu w Polsce. Ani słowa o Stalinie, za to dużo refleksji na temat Niemców i obaw o ich szczere intencje. Świdziński ukazuje też refleksje artystów szukających nowych sposobów wyrazu, czyni z nich tym samym jednymi z wielu bohaterów swojej powieści graficznej.

Szanuję ten komiks. Świdziński nie odcina kuponów od swoich poprzednich prac. Mimo iż pozostaje w minimalizmie, to odchodzi od hatifnatowych, kulfoniastych postaci zakorzenionych w twórczości Tove Janson. Poszukuje nowych środków wyrazu, inspiruje się Wojciechem Fangorem (który jest jedną z postaci tej opowieści) i ogólnie sztuką czasu socjalizmu. Sięga też po kubizm. Wziął sobie chyba do serca częste porównania od Barei, bo podobieństw – z racji tematyki – jest więcej niż zazwyczaj. Świdziński niemniej traktuje tamten okres z większą czułością. Chwyta bowiem odrobinę pozytywnego ducha tamtych czasów. Może miało być to groteskowe, ale ostatecznie tytułowy festiwal pod jego stalówką wypada jako dość pozytywne wydarzenie.

Przyznam, że mi się podobało, acz jest to pierwszy komiks Świdzinskiego, którego nie wciągnąłem w całości za jednym posiedzeniem. Nie jest to też tak zabawna rzecz jak wcześniejsze dzieła młodego mistrza komiksu. To dobrze, że autor dojrzewa, że poszukuje, ale to nie jest moja ulubiona jego praca. Jest za to najbardziej melancholijna, w najlepszych momentach nieco impresyjna w narracji, próbuje przywoływać przeróżne emocje towarzyszące uczestnikom festiwalu. Autor stara się też jednak spojrzeć na wydarzenie z boku, oczami szarych warszawiaków.

Od strony graficznej postacie Świdzińskiego bardziej przypominają ludzi niż w poprzednich jego komiksach, ale czytelników zatrzymanych na Kajkoszach (tak, wiem, „ale kajkosze to ty szanuj”) ostrzegam – znów się od albumu tego twórcy odbijecie. „Festiwal” to bowiem dzieło artystyczne, odważne w swoim minimaliźmie i niepodrabialne. Mimo iż nie jest to beczka śmiechu, to dalej Świdziński na pełnej kurwie i mam nadzieję, że komiks ten – niełatwy w odbiorze od strony formalnej – zostanie w tym roku doceniony. Wpisuję go jako trzeci tytuł na listę najlepszych albumów tego roku.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz