Grzegorz Rosiński, nasz rodak słynny na zachodzie, najbardziej znany jest z serii o Thorgalu, ale to nie jedyne fantasy, które cisnął. Stworzył również pod każdym względem genialnego „Szninkla” i nim zajmiemy się za kilka tygodni, gdy wyjdzie wznowienie tego tytułu. Wymalował także „Skargę utraconych ziem”, którą trzymam w rękach i informuję, że już teraz możecie sobie ją sprawić.
Oryginalnie „Skarga utraconych ziem” miała być dyptykiem. Popularność komiksu była jednak tak duża, że postanowiono stworzyć cztery albumy, które zebrane zostały w niniejszym tomie. Potem pociśnięto jeszcze sześć z innymi rysownikami, ale o tym opowiem przy najbliższej okazji, która zresztą nadarzy się chyba dość niedługo, gdyż albumy te mają być u nas wznowione w podobnej edytorsko formie.
„Skarga utraconych ziem”, mimo iż zaliczana jest do gatunku fantasy, nie jest opowieścią typowo baśniową. Dominują tu realia mroczne, bardziej przypominające brudne średniowiecze i (co bardzo dziś istotne) przebojową „Grę o Tron”, która jest „Skardze...” historią bratnią, bo obie traktują o przepychankach do tronu pewnej krainy pozbawionej prawowitego władcy. Nie powiem, że „Skarga...” wygrywa z dziełem Martina, ale zaznaczę – jest opowieścią bardziej skondensowaną, przez co z powodzeniem możemy się zapoznać z nią w jeden wieczór i odejść od lektury bogatsi o podobne wnioski na temat rzeczywistości. Tak, to ten rodzaj mądrego fantasy, które chce jednak opowiadać prawdę o nas i otaczającym nas świecie. Co mi się w tych historiach nie podoba to cukierkowe finały, tak jakby autorzy bali się zakończyć żywota swoich bohaterów nieszczęściem. W tym elemencie jednak objawia się konwencja baśni i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Dla komiksowych patriotów najważniejsze jest jednak jak ta opowieść wypada graficznie. Śpieszę donieść, że wypada bardzo dobrze, acz muszę przy okazji zaznaczyć – nie jest to opus magnum Rosińskiego. Niemniej nasz rodak znów pokazał, jak genialnie nadaje się do ilustrowania fantasy, że kocha ten gatunek całym sercem, które widać zresztą na każdej z plansz pełnych zarówno pięknych widoków, jak i scen batalistycznych, czy zobrazowanych po mistrzowsku dworskich intryg.
Na koniec warto wspomnieć o samej jakości wydania. Nowa kolekcja komiksów Grzegorza Rosińskiego (pisałem już Wam o „Zemście hrabiego Skarbka”: klik) to albumy w powiększonym formacie, opatrzone pełnymi malunkami artysty na okładkach. O tym drugim wspominam dlatego, że poprzednie wydania były od strony edytorskiej totalnym niewypałem i projekt okładki, z wysuniętym na czoło typograficznym motywem (ogromne GR i miniaturowa okładeczka), zupełnie nie sprawdzał się przy komiksach. O pierwszym natomiast mówię, gdyż niedawno wypuszczono powiększone, limitowane wydania „Thorgala” i „Szninkla” w astronomicznych cenach (500-600 zł), a tu dostajemy coś bardzo efektownego za zaledwie ułamek ceny tych skarbów. Warto było jednak chwilę poczekać i ustrzelić sobie te perełki od Egmontu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz