Przez znakomitą ofertę Egmontu sięgam
coraz częściej po komiksy superbohaterskie. Jedną z moich
ulubionych aktualnie wychodzących serii tego typu jest „Invnicible”,
którego 4 tom właśnie zawitał na księgarskie półki.
Komiks pisany przez Roberta Kirkmana
jest opowieścią o pewnym nastolatku, Marku Greysonie, który
odkrywa w sobie supermoce. Nie jest to dla niego zaskoczeniem, bowiem
jego ojciec jest jednym z najsilniejszych superbohaterów na świecie
(znanym jako Omni-man) i przygotowywał syna na nadejście takiego
dnia. Niestety, tato Greysona w dość nieprzyjemnych
okolicznościach (nie mogę wam zdradzić dlaczego, byłby to
spoiler) musi opuścić Ziemię. Mark przejmuje więc po nim schedę
i zaczyna pracować dla amerykańskiego rządu, wykonując przy tym
brudną, krwawą, superbohaterską robotę. To tylko początek
intrygi, która z każdym tomem staje się jeszcze ciekawsza, bo
postacie w niej występujące interesująco ewoluują. Zresztą to
właśnie talent do zarysowywania ciekawych charakterów jest jednym
z największych atrybutów warsztatu tego scenarzysty.
To niebywałe jak Kirkman podszedł do
konwencji komiksów o facetach w rajtuzach. Musi ją świetnie
rozumieć, bo bardzo umiejętnie pokradł Marvelowi i DC najlepsze
elementy z ich liczących dziesiątki lat serii i sklecił komiks
pozbawiony wad oryginałów. Nie ma tu patosu, nadęcia i
pseudointelektualnych treści. Jest za to czysta radość płynąca z
opowiadania historii o superbohaterze. Znakomicie dawkowane są też
wątki związane z życiem prywatnym Marka, które czynią z tej
warstwy integralną część historii o ratowaniu świata. Na tym
poziomie to komiks podobny do Spider-mana, więc wszyscy, zaczytujący
się w młodości przygodami Pajęczaka, i tęskniący za pożenieniem
nastoletnich dram z superhero powinni zainteresować się tą serią.
Bardzo istotnym elementem, dzięki
któremu „Invincible” czyta się tak dobrze, są rysunki Ryana
Ottleya. Postacie szkicowane przez niego są nieco cartoonowe, a
sceny akcji niezwykle dynamiczne, co idealnie pasuje do historii
Kirkmana. Pod jego ołówkiem wszelkie rozpierduchy wyglądają
bardzo spektakularnie i mimo krzykliwych kolorów, którymi okraszono
te rysunki zakochałem się w jego rzemiośle. Warto tutaj zaznaczyć,
że seria Kirkmana nie jest jednak komiksem kierowanym do dzieciaków,
bo to dość krwawa, pełna przemocy opowieść, mimo pewnej dozy
cartoonowości ostatecznie zilustrowana dość realistycznie.
Jeśli nie mieliście jeszcze okazji
przeczytać „Invincible” to koniecznie sięgnijcie po tom
pierwszy. Zresztą bierzcie od razu wszystkie dostępne części, bo
gwarantuję, że historia Marka Greysona, znanego również jako
Invincible, wciąga jak ruchome piaski. Nie będziecie zawiedzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz