Ciąg dalszy mojej prywatnej letniej
imprezy z Marvelem. Żeby mieć większe rozeznanie w komiksach o
Doktorze Strange, wciągnąłem niedawno bardzo dobry run autorstwa
Stana Lee i Steve'a Ditko, historię zatytułowaną „Bezimienna
kraina poza czasem”. Mimo iż ją polecam i odniosę się do niej w
tekście, to jednak nie o niej dziś będziemy mówili. Tym razem
wrzucam na ruszt serię o tej postaci od Jasona Aarona, która wyszła
w ramach linii Marvel NOW! 2.0.
Doktor Strange był chirurgiem, który
wskutek wypadku uszkodził sobie dłonie i nie mógł kontynuować
praktyki. Szukając ratunku, skłonił się ku siłom tajemnym i
dotarł do potężnego maga, człowieka, który miał uratować jego
ręce. Okazało się jednak, że Strange ma niezwykły talent do
magii i los sprawił, że to jej, a nie chirurgii, poświęcił swoje
życie. Zaczął korzystać z nowych umiejętności i ratować
zarówno jednostki nękane przez zjawiska paranormalne, jak i czasem
cały świat, stając w jednym szeregu z wielkimi herosami swoich
czasów.
Motorem napędowym przedstawionej w tym
tomie opowieści jest motyw traktujący o tym, iż złoczyńcy z
innego wymiaru przybywają na Ziemię, by zniszczyć na niej wszelkie
przejawy magii. Główny bohater, wraz z innymi magami i wiedźmami
musi stawić im czoła. Większość oznak okultyzmu zostaje jednak
szybko stłamszona, więc przyjdzie mu wyszukiwać ich w najdalszych
zakamarkach ziemi, by wykorzystać znalezioną moc do walki z
przeciwnikami.
Mierząc się z Doktorem Strange,
twórcy musieli mieć świadomość tego, że ich prace będą
porównywane z wiekową serią Lee/Ditko. Postanowili jednak pójść
zupełnie inną drogą i nie odcinają od niej kuponów. Ich
interpretacja przygód Doktora jest bliższa komiksom o „Sandmanie”,
a poszukiwanie resztek magii mocno kojarzyło mi się z drogą, jaką
Morfeusz musiał przejść w pierwszych tomach, szukając swoich
utraconych artefaktów. Umówmy się – to nie jest zły kierunek na
opowieść o magu, nawet jeśli jest z uniwersum Marvela, bo czemu
nie opowiedzieć w jego ramach czegoś mrocznego i cięższego (że
się da udowodnił niedawno Tom King pisząc genialnego „Visiona”
klik). Nie jest to jednak ostatecznie rzecz na poziomie „Sandmana”,
bo Aaronowi zdecydowanie zabrakło pomysłów i erudycji Gaimana.
Również warstwa formalna sięga w zupełnie inne rejony niż te,
które do opowieści wprowadził Ditko. Nie znajdziemy tu
abstrakcyjnych rysunków przedstawiających inne wymiary, czym jestem
bardzo zawiedziony, bo chętnie zobaczyłbym je w interpretacji
innego twórcy. Monotonnie narracyjną przerywa co najwyżej trochę
zabawy kolorami, które mają odseparować świat magiczny od
rzeczywistości. Mimo iż w ogólnym rozrachunku warstwa graficzna
jest dobra, to bardzo daleko jej do wybitności, jaką prezentował
Ditko i zaproponowane tu zabiegi formalne nie zaskoczą czytelnika.
Aaron udowodnił kilka razy, pisząc
„Skalp”, „Przeklętego” i „Bękartów z południa”, że
jest genialnym twórcą. Wraz z rosnącą estymą przyszły do niego
zlecenia od majorsów i zaczął pracować dla Marvela. Według mnie
tytuły tworzone pod ich flagą nie są niestety tak dobre, jak jego
autorskie rzeczy. Rozumiem, że kasa jest ważna, ale mam za złe
Aaronowi, że rozmienia się na drobne. Tak też jest z Doktorem
Strange, który co prawda jest solidnym komiksem rozrywkowym, ale do
wybitnych nie można go zakwalifikować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz