środa, 10 lipca 2019

Invincible. Tom 4. Kirkman/Ottley




Przez znakomitą ofertę Egmontu sięgam coraz częściej po komiksy superbohaterskie. Jedną z moich ulubionych aktualnie wychodzących serii tego typu jest „Invnicible”, którego 4 tom właśnie zawitał na księgarskie półki.

Komiks pisany przez Roberta Kirkmana jest opowieścią o pewnym nastolatku, Marku Greysonie, który odkrywa w sobie supermoce. Nie jest to dla niego zaskoczeniem, bowiem jego ojciec jest jednym z najsilniejszych superbohaterów na świecie (znanym jako Omni-man) i przygotowywał syna na nadejście takiego dnia. Niestety, tato Greysona w dość nieprzyjemnych okolicznościach (nie mogę wam zdradzić dlaczego, byłby to spoiler) musi opuścić Ziemię. Mark przejmuje więc po nim schedę i zaczyna pracować dla amerykańskiego rządu, wykonując przy tym brudną, krwawą, superbohaterską robotę. To tylko początek intrygi, która z każdym tomem staje się jeszcze ciekawsza, bo postacie w niej występujące interesująco ewoluują. Zresztą to właśnie talent do zarysowywania ciekawych charakterów jest jednym z największych atrybutów warsztatu tego scenarzysty. 



To niebywałe jak Kirkman podszedł do konwencji komiksów o facetach w rajtuzach. Musi ją świetnie rozumieć, bo bardzo umiejętnie pokradł Marvelowi i DC najlepsze elementy z ich liczących dziesiątki lat serii i sklecił komiks pozbawiony wad oryginałów. Nie ma tu patosu, nadęcia i pseudointelektualnych treści. Jest za to czysta radość płynąca z opowiadania historii o superbohaterze. Znakomicie dawkowane są też wątki związane z życiem prywatnym Marka, które czynią z tej warstwy integralną część historii o ratowaniu świata. Na tym poziomie to komiks podobny do Spider-mana, więc wszyscy, zaczytujący się w młodości przygodami Pajęczaka, i tęskniący za pożenieniem nastoletnich dram z superhero powinni zainteresować się tą serią.



Bardzo istotnym elementem, dzięki któremu „Invincible” czyta się tak dobrze, są rysunki Ryana Ottleya. Postacie szkicowane przez niego są nieco cartoonowe, a sceny akcji niezwykle dynamiczne, co idealnie pasuje do historii Kirkmana. Pod jego ołówkiem wszelkie rozpierduchy wyglądają bardzo spektakularnie i mimo krzykliwych kolorów, którymi okraszono te rysunki zakochałem się w jego rzemiośle. Warto tutaj zaznaczyć, że seria Kirkmana nie jest jednak komiksem kierowanym do dzieciaków, bo to dość krwawa, pełna przemocy opowieść, mimo pewnej dozy cartoonowości ostatecznie zilustrowana dość realistycznie.

Jeśli nie mieliście jeszcze okazji przeczytać „Invincible” to koniecznie sięgnijcie po tom pierwszy. Zresztą bierzcie od razu wszystkie dostępne części, bo gwarantuję, że historia Marka Greysona, znanego również jako Invincible, wciąga jak ruchome piaski. Nie będziecie zawiedzeni. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz