Recenzję poprzedniego tomu „Jacka z Baśni” zakończyłem wyrażając lekkie rozczarowanie, ale również nadzieję na przyszłość. Problem w tym, że tak naprawdę nie wierzyłem w poprawę. W moim przekonaniu autorzy mieli już wykształcony pomysł na tego bohatera i na jego solowy spin-off kultowego „Fables”. Trzymanie się tych założeń z kolei wykluczało według mnie jakąkolwiek zmianę na plus. Co do ustalonych twardo założeń najwyraźniej się nie myliłem, ale związaną z nimi żenadę uznałem za pewnik zbyt szybko.
Fabularnie dostajemy ciąg dalszy, choć okoliczności mocno się zmieniły. Jack i drobiazgowo dobrana ekipa nieszczęśników, którzy na własne nieszczęście skończyli w jego towarzystwie, odkrywają przeciwnika gorszego od Korekty formującego emerytury u Baśniowców. Jego młodszy braciszek, oczywiście kolejny z potężnych Literalnych (w skrócie istoty będące uosobieniem koncepcji literackich), chce magiczny lud całkowicie unicestwić. Skutkuje to obarczeniem największą odpowiedzialnością idioty, na którym nie polegać powinien absolutnie nikt. Podkreślają to również retrospekcje. Wynikiem naturalnie będzie pełna krindżu komedia, ale i dramatu nie zabraknie. Tylko ten cholerny Jack ciągle ma względnego farta.
Przypominam, że liczyłem na jakieś konsekwencje bucostwa protagonisty. Na jakieś drobne początki drogi ku odkupieniu i osmotyczne przeniknięcie samoświadomości z narracji do umysłu Jacka. Nie doczekałem się, zakochany w sobie goguś wciąż jest narcystycznym seksistą prawie najgorszego sortu, nie wyciąga żadnych wniosków, a fatalne skutki jego decyzji dotykają głównie biedaków stojących najbliżej tego toksycznego debila. Mimo to przy lekturze drugiego tomu bawiłem się już znacznie lepiej.
Czemu? Może to już syndrom sztokholmski, ale chyba zrozumiałem zamysł Willinghama i Sturges. W ramach scenariusza Jack własnymi słowami wręcz stara się nas przekonać o swojej istotności i jawnie okazuje irytację, gdy narracja skupia się na innych postaciach. Nie czerpałem więc radości z czytania ani dzięki protagoniście, ani pomimo jego irytującej obecności. Robiłem to wbrew jemu, na złość jego bucowskiej mości i zdałem sobie sprawę, że takie podejście było całkowicie wykonalne również w ramach części pierwszej. Dopiero teraz zauważyłem, jak błyskotliwie napisany jest ten komiks, choć może „łebsko” byłoby tu lepszym określeniem, bo w ogólnym rozrachunku to wciąż spora dawka zwyczajnie głupkowatej rozrywki.
Nie tylko fun jednak tutaj punktuje, bo i na powagę znalazło się sporo miejsca. Dużą część tomu zajmuje wciąż pełne przekąsu, ale dużo mniej śmieszkowe spojrzenie w burzliwą przeszłość złotowłosego dupka, a konkretniej jego starcie z Bigbym. Czy to problem, że spin-off sięga jakościowych wyżyn dopiero przy kontekstowym połączeniu z bohaterem serii głównej? Niekoniecznie, bo i w szerszym zakresie fabularnym wreszcie czeka nas tu poważniejsze wpisanie w lore świata przedstawionego. Śmiem nawet twierdzić, że wątki związane z Literalnymi przebijają początkową grozę Adwersarza z głównej serii. Nie ma się co zresztą dziwić, wątki spin-off dążą wyraźnie w kierunku większego crossovera, którego coraz bardziej nie mogę się doczekać.
Autor: Rafał Piernikowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz