Gdy dostajemy komiksową adaptację literatury, to całkiem prawdopodobne, że prędzej czy później, ktoś zamknie temat banalnym stwierdzeniem: „książka była lepsza”. Ten nieznośny frazes, niczym ogłupiająca mantra, klepany jest przy okazji niemal każdej ekranizacji mniej lub bardziej wybitnej książki. Podobnie jeśli chodzi o komiks - niemal automatycznie przygotowujemy się na skrót, znaczne zubożenie literackiego pierwowzoru. I rzeczywiście - nierzadko właśnie z czymś takim mamy do czynienia. Jednak, jeśli jesteś przede wszystkim miłośnikiem powieści - bynajmniej nie powieści graficznej – nawet najlepsza adaptacja nie przypadnie Ci go gustu (nie mówiąc już o ekranizacji). Najczęściej faworyzujemy te medium, z którym zetknęliśmy się w pierwszej kolejności, czyli najpierw głęboko przeżywamy oryginał, aby potem łaskawie rzucić okiem na „przeróbkę”. Sprawa się komplikuje, gdy recepcja „przeróbki” uprzedza pierwowzór. Może się okazać, że to drugie – wbrew oczekiwaniom - nie budzi już takich emocji, a nawet czegoś mu brakuje. Nasze subiektywne interpretacje chadzają różnymi ścieżkami. Pokrótce opiszę dokąd mnie zawiodły podczas lektory Loterii Milesa Hymana na podstawie opowiadania Shirley Jackson.
Shirley Jackson nie jest u nas autorką nieznaną, chociaż zapewne mało rozpoznawalną. Mimo mrocznego powabu okładek polskich wydań jej książek („Zawsze mieszkałyśmy w zamku”; „Nawiedzony dom na wzgórzu” - zekranizowany przez Netflix), nie jest to typowa pisarka grozy, jak głośny Stephen King, czy nie mniej słynny Neil Gaiman, z którymi nieraz bywa zestawiana. Trzeba jednak zacząć od tego, że Shirley Jackson urodziła się w 1916 roku, więc parę pokoleń wcześniej niż wspomniani panowie. Specyfikę jej prozy buduje subtelny mariaż realizmu z motywami nadnaturalnymi. Loterię opublikowała w „The New Yorker” w 1948 roku. W Polsce ukazała się ona nakładem PIW-u w połowie lat 70' w zbiorze krótkich opowiadań: „Loteria, czyli Przygody Jakuba Harrisa”. Krótki, liczący sobie zaledwie kilka stron tekst tytułowy zamieszczony jest na końcu książki. To właśnie on stanowił podstawę dla komiksowej adaptacji autorstwa Milesa Hymana, wnuka pisarki.
Kościec fabularny omawianej historii nie jest zbyt rozbudowany. Jesteśmy świadkami jednej sytuacji, rozgrywającej się w jednym miejscu. 27 czerwca to dla małego amerykańskiego miasteczka dzień corocznej loterii. Każdy obywatel ciągnie los i tylko jeden jest oznaczony czarnym kółkiem. To właściwie tyle, jeśli chodzi zdarzenia. Nie będę zdradzał samego finału, mimo że sam zrobiłem sobie spoiler, czytając przed adaptacją komiksową, opowiadanie Shirley Jackson. Dodam tylko, że zakończenie tej historii w sposób diametralny odmienia cały jej wydźwięk oraz nasz sposób myślenia.
Na okładce powieści graficznej Milesa Hymana widnieje podpis: „Najbardziej kontrowersyjna rzecz opublikowana kiedykolwiek w <<The New Yorker>>”. Nie oszukujmy się, dziś opowieść ta nie wywołałaby masowego szoku ani oburzenia. Nie znaczy to jednak, że się zestarzała, czy też straciła całą swoją moc emocjonalnego wyrazu. Problem z pisaniem o tej fabule polega na tym, że ukryta jest w niej jakaś wielka, budząca grozę tajemnica i – mówiąc wprost - nie wiadomo do końca o czym jest. Bez wątpienia to parabola. Oczywiście, wyobrażam sobie recenzje, które pozwalają sobie na łatwe, szybko narzucające się interpretacje. Bezimienne miasteczko symbolizuje całą Amerykę, a być może cały świat. Społeczność - żyjąca z płodów ziemni - z pozoru wydaje się zupełnie zwyczajna. Jednak rytuał loterii, który wg jednej z postaci przynosi urodzaj, odsłania drugie, mroczne i skryte oblicze mieszkańców (trochę jak w filmach Davida Lyncha). W tym miejscu niejeden „spłyciarz” (terminologia Witkacego), rozpisywałby się na temat krytyki zhierarchizowanego społeczeństwa konserwatywnego, zakulisowej tyranii elit oraz dyskryminacji i niesprawiedliwego traktowania kobiet. W tej jakże krótkiej historyjce, znajdziemy odpowiednią ilość tropów i wskazówek, aby i takie odczytania uzasadnić. Jednak opowiadanie amerykańskiej pisarki nie byłoby uznane za arcydzieło, gdyby królowała w nim tak daleko posunięta jednoznaczność. Wg mnie, w opisywanym przez Jackson zdarzeniu, dotykamy pierwotnych trzewi ludzkiej wspólnoty, która nie może trwać w swojej wykrystalizowanej postaci, bez regularnego odprawiania – ściśle sformalizowanych i jednocześnie magicznych - rytuałów. Są one wyrazem konieczności odkupienia za pomocą sakralnej roli ofiary, wybranej mocą przypadku, lub z woli niebios. Nic więcej nie dodam, mam nadzieję, że brzmi to zarówno zagadkowo jak i zachęcająco zarazem. Nakłaniam do własnych poszukiwań znaczenia tej opowieści.
Jak ta literatura została przeniesiona do historii obrazkowej? Przewrotnie - w nawiązaniu do pierwszego zdania tej recenzji - powiem tak: komiks lepszy niż książka. Miles Hyman - doświadczony w komiksowych adaptacjach klasyki literackiej - paryski grafik, nie dokonał – rzekomo typowego dla tego medium - skrótu, przeciwnie, jego adaptacja zawiera więcej elementów fabularnych niż oryginał. Sama narracja zaś, niczym w filmach „Slow Ciemna”, została poprowadzona jakby w zwolnionym tempie. To czas zawieszony, w którym przedstawione obrazy wydają się niemal ikoniczne. Zdumiewa ogrom estetycznego pietyzmu tych zamrożonych chwil. Lektura tego dzieła, nie sprowadza się więc do prostego śledzenia akcji, tylko skłania nas do szeroko pojętej refleksji na temat tego na co patrzymy. Autor zostawił nam na to sporo czasu i przestrzeni. Widoczny jest w tym ogromny szacunek i zrozumienie dla historii stworzonej przez jego babcię.
Nastrój statycznych, pozbawionych dynamiki grafik Hymana, ma w sobie coś bardzo amerykańskiego, przypomina trochę malarstwo Edawarda Hoppera oraz prace Paula Cadmusa. Artysta idealnie odmalowuje scenerię sennego amerykańskiego miasteczka z początków XX w. Kładzie duży nacisk na precyzyjne oddanie detalu. Udaje mu się także uchwycić atmosferę złudnego spokoju i pustki, która po chwili wypełnia się ludzką obecnością. Poprzez sprowadzenie tekstu w dymkach do absolutnego minimum, możemy w pełni oddać się podziwowi dla warstwy estetycznej komiksu. Ma to też swoją wadę. Lektura tych 160 stron - nawet z przystankami na refleksję - to nie więcej niż pół godziny. Myślę jednak, że do pracy urodzonego w Nowej Anglii autora, można wracać wielokrotnie na przestrzeni całego swojego życia, za każdym razem odnajdując w niej coś nowego.
Loteria to idealny przykład udanej komiksowej adaptacji literackiego pierwowzoru. Nie traci ona nic z ducha oraz treści opowiadania Shirley Jackson, a jednocześnie wykorzystuje cały arsenał środków wyrazu, charakterystycznych wyłącznie dla tego medium, które w sposób istotny poszerzają pole znaczeniowe dzieła. To jednocześnie wspaniały hołd autora dla swojej krewnej i nadanie jej pracy nowego życia. Nie ukrywam, że dla wielu osób, omawiana powieść graficzna może się okazać lekturą straconą, która posłuży co najwyżej za ciekawą ozdobę na półce z eklektycznie dobranymi książkami. Jednak dla wielu zakochanych w obrazach oraz potencjalności ich głębi, a także dla tych, którzy wciąż od nowa poszukują ostatecznych odpowiedzi na filozoficzne pytania o naszą ziemsko-kosmiczną egzystencję, komiks ten może stanowić ciekawe przeżycie, które frapuje, niepokoi i nie pozwala o sobie szybko zapomnieć.
Autor: Jakub Gryzowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz