Bałem się lektury ostatniego tomu „BBPO” . Tytuł, przez te kilka lat ukazywania się na naszym rynku, ze zwykłego spin-offu „Hellboya” urósł w moich oczach do jednej z najlepszych mainstreamowych serii w historii komiksu. Brak w nim było jakiejkolwiek fałszywej nuty, a inteligentnie, przepełnione spektakularną akcją, świetnie napisane scenariusze dopełniała rewelacyjna szata graficzna.
Bałem się. Nie tylko zawiedzionych oczekiwań, ale też tego, że będę ryczał jak bóbr, patrząc na śmierć moich kolejnych ulubionych członków biura. Okazało się, że dostałem coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Mianowicie, prócz dość umiejętnego dogasania wątków, wszystko wieńczy napierdalanka na levelu, którego nie powstydziłby się „Dragon Ball”. O dziwo, wyszło to wszystko tak zgrabnie i spójnie, że wielka bitwa z potworami nie pokaleczyła poetyki tej serii. Obdarzeni supermocami bohaterowie wyrzynają zastępy pojawiających się na Ziemi potworów i obserwuje się to z niekłamaną przyjemnością. Reszta postaci może tylko przyglądać się apokalipsie. Ze względu na globalne zagrożenie baza biura się ewakuuje. W tle majaczą wątki niedobitków ekipy, którą wiele tomów temu porzucił Hellboy. Do tego dochodzą fajowe motywy z postaciami dodanymi do uniwersum już na łamach „BBPO”, na przykład pracującego dla Rosjan demona w ciele małej dziewczynki. To zresztą postać, którą z całej sagi lubię najbardziej i żałuję, że tak mało poświęcono jej miejsca. Na szczęście wykorzystano ją przy samym grande finale.
Strona graficzna jak zwykle stoi na wysokim poziomie i mimo iż nie ma tu na gramofonach ani Mignoli, ani Guya Davisa, to miłośnicy serii powinni być ukontentowani. Nad warstwą kolorystyczną czuwał oczywiście Dave Stewart i nie zszedł z wysokiego, trzymanego przez lata poziomu. Może nie jest to arcydzieło, może nie wieszałbym sobie każdego obrazka nad łóżkiem, ale zapewniam: wszystko na płaszczyźnie wizualnej gra i buczy.
Nie powiedziałbym, że jestem zawiedziony, ale ostatecznie jednak uczucia mam mieszane. Chciałbym dostać coś bardziej poruszającego od strony emocjonalnej, ściskającego serce. Tak się nie stało i mimo iż umiera kilka kluczowych dla fabuły postaci, to łezka nie zakręciła mi się w oku ani razu. Było dramatycznie, ale niedostatecznie mocno.
Niemniej wszystkich tych, którzy nie czytali jeszcze „BBPO” zachęcam do sięgnięcia po tę serię. Lepiej smakuje oczywiście w towarzystwie Hellboya, ale ostatecznie pal go licho, bo ten spin-off go na wielu płaszczyznach przerasta. Dla mnie saga o biurze to definicja dobrego mainstreamowego komiksu. W nadchodzącym roku życzę Wam i sobie większej ilości tak dobrych serii.
1 komentarz:
Widzę nie tylko ja jestem fanem Warwary :)
Prześlij komentarz