Skończyły się wakacje, ale ja
jeszcze nie pożegnałem się z komiksami Marvela i zapewne o czymś
od czasu do czasu Wam napiszę, bo wychodzi tego u nas sporo, a moja
ciekawość co do mainstreamu jeszcze nie została zaspokojona. Dziś
przypatrzymy się „Kapitanowi Ameryce”, tomowi „Zimowy
Żołnierz” pisanemu przez jednego z moich ulubionych anglosaskich scenarzystów:
Eda Brubakera. To bardzo ceniony i nagradzany autor. Na naszym rynku
możecie poczytać całkiem dużo jego dzieł. Ja od siebie polecam
najbardziej serię „Criminal”, która obecnie wydaje Mucha.
Wróćmy jednak do Marvela. „Zimowy
Żołnierz” to całkiem dojrzała powieść graficzna, którą
można czytać z powodzeniem, nie znając innych komiksów o
Kapitanie Ameryce. Główna linia fabularna opowiada o zdobyciu przez
pewnego rosyjskiego dowódcę kosmicznej kostki, artefaktu równie
potężnego co niebezpiecznego. Drugim ważnym wątkiem jest intryga
o tytułowym Zimowym Żołnierzu, której idei Wam nie zdradzę, acz
pewnie wiecie już o co w niej chodzi jeśli znacie film. I tu
podkreślę – nawet jeśli widzieliście ekranizację, to
powinniście sięgnąć po komiks, bo przedstawia opowieść znacznie
lepiej i głębiej. Poza tym Brubaker kładzie duży nacisk na
portrety psychologiczne swych postaci, a tego zdecydowanie zabrakło
w kinie.
Lubię Kapitana Amerykę, ale nie będę
zgrywał speca od jego przygód i szczerze przyznam, że trudno mi
stwierdzić jak ten run wypada na tle innych komiksów o legendarnym
superżołnierzu. Mimo iż nie znam kontekstu, wyczytuję z treści,
że Brubaker mocno miesza w mitologii tej postaci. Co istotne, nie ma
tu nadęcia, którego można byłoby się spodziewać po opowieści
traktującej o facecie, który jest symbolem amerykańskiego
patriotyzmu. Teraz czytałem „Żołnierza” drugi raz (pierwszy
raz wyszedł u nas w ramach WKKM) i powiem szczerze, że obecnie, gdy
oczytałem się trochę w komiksach o kalesoniarzach, podobał mi się
bardziej.
Rysunki do tego albumu są w całości
wykonane komputerowo. Stali czytelnicy wiedzą, że ja nie cierpię
cyfry. Te obrazki jednak akceptuję. Rysowników jest kilku i wszyscy
nie wychylają się ponad poprawny rzemieślniczy poziom. Mnie
najbardziej podobają się sekwencje obrazujące zdarzenia dziejące
się w czasie II wojny, które rysuje lubiany przeze mnie Michael
Lark, ale to ledwie ułamek całości i poza tym elementem daleko
jest mi do zachwytu.
Na grudzień zapowiedziano już tom
drugi „Kapitana Ameryki” według Brubakera. Będę zbierał tę
serię i muszę przyznać, że według mnie autor radzi sobie w
mainstreamowym komiksie znacznie lepiej niż inny mój ulubieniec,
który kosi kasę od Marvela, czyli Jason Aaron. Jak wspomniałem,
lubię Kapitana Amerykę, ale przyznam, że za tę sympatię w dużej
mierze odpowiada właśnie run Brubakera. Niemniej przeczytałbym
chętnie jakieś inne ważne opowieści z tą postacią (na półce
mam chyba tylko „Kapitan Ameryka: Biały”). Muszę się chyba
zainteresować tym co powychodziło u nas w ramach WKKM. Tymczasem
Wam rekomenduję „Zimowego Żołnierza”. Salutuję i czekam do grudnia
Kapitanie.
2 komentarze:
Cześć, nie na temat wpisu, ale nie doczekałem się odpowiedzi na moje pytanie pod postem o "Ludziach Północy" (domyślam się, że to już za daleko wstecz :)). A pytałem o to, jak Twoim zdaniem wypadają w porównaniu z "Sagą winlandzką". I jeszcze jeśli jesteśmy przy mangach, to widziałem, że zamieszczałeś na facebooku zdjęcia "Planetes" - co o niej sądzisz?
Cześć, faktycznie nie zauważyłem a mało brakowało a bym przeoczył i ten komentarz. Mimo iż mam sagę od dawna, to czytałem tylko początkowe dwa tomy (jeszcze po angielsku, teraz kompletuję całość po polsku - mam już właściwie wszystko co wyszło, więc niedługo ponownie wciągnę). Niestety bardzo dawno ją czytałem i trudno mi na obecną chwilę je porównać. Planetes zabrałem na wakacje, ale nie przeczytałem ostatecznie, bo miałem inne, wakacyjne zajęcia ;). Niemniej już prawie zrobiłem co miałem zrobić w tym miesiącu i będę mógł dla przyjemności coś poczytać, ergo - na dniach wciągnę i dam znać na fanpejdżu czy dobre.
Prześlij komentarz