Niniejszy album to kolejny romans Alana
Moore'a i Howarda Phillipsa Lovecrafta. O pierwszych komiksach Maga z
Northampton inspirowanych prozą Samotnika z Providence pisałem
tutaj: klik. Zupełnie mi się nie podobały, ale kiedyś, po
pierwszej lekturze „Neonomiconu”, przeczytałem początkowe
zeszyty „Providence” i zapamiętałem, że są lepsze. Sięgałem
więc po ten komiks z pewnymi nadziejami, przekonany co do tego, iż
tym razem zawód nie będzie taki srogi.
„Providence” to przyzwoity komiks,
lepszy niż „Neonomicon”, ale już na wstępie dość wyraźnie
zaznaczę, że do szczytowych osiągnięć Alana Moore'a mu daleko. Z
racji dużej ilości literackich dodatków (przez które długo ten
album męczyłem) miałem trochę wrażenie, że czytam dobrze
opracowaną przygodę do systemu RPG „Zew Cthulhu”. To nie jest
porównanie o negatywnym wydźwięku, ale sorrens, po Magu z
Northampton oczekiwałem więcej niż rolejplejowej fabułki.
Obcowałem tylko z pierwszą częścią z trzech, więc trudno mi
ostatecznie ocenić ten komiks. Dobre wrażenia z lektury rozbudziły
we mnie jednak chęć sięgnięcia po następne tomy. Niemniej nie
będę miał już zbyt dużych oczekiwań i kurde balans, jestem
nieco zawiedziony. To oczywiście nie jest zły komiks, ale
podchodzenie z pewną zachowawczością do czegoś, co wyszło spod
ręki najzdolniejszego scenarzysty w historii medium, jest trochę
śmieszne. To nie dobrze obiecujący debiutant, tylko Bestia z
Northampton. Ten komiks powinien wysadzać z butów, a nic takiego
się nie dzieje.
Moore twierdzi, że nie robił nigdy
większego riserczu od tego do swojej nieszczęsnej serii komiksów
osadzonych w uniwersum naznaczonym przez Lovecrafta. Szczerze powiem,
że nie do końca to czuć. „Prosto z Piekła” osobiście
traktuje z większą estymą i praca Moore'a nad nim sprawia
wrażenie trudniejszej i co istotne bardziej udanej. Jeśli więc nie
mieliście do tej pory styczności z jego utworami, to te
spowinowacone z Lovecraftem omijajcie szerokim łukiem. Sięgnijcie
po „Promethe” albo „Prosto z piekła”. Te komiksy te wywołują
wśród czytelników wręcz szacunek do Moore'a i pozwalają docenić
ogrom pracy, jaki został w nie włożony.
Rysunki Jacena Burrowsa wypadają
odrobinę lepiej niż w przypadku „Neonomiconu”, ale dalej mi się
nie podobają. O ile dobrze pamiętam, poprzednim razem określiłem
jego rzemiosło jako rysunki zdolnego gimnazjalisty. Tu jest trochę
lepiej, bo całkiem nieźle wychodzi mu starodawna architektura,
wszelkie rekwizyty i dekoracje. Niemniej podsumowując warstwę
plastyczną, ze smutkiem stwierdzam, że i tak jest spaskudzona
jakimiś okropnymi komputerowymi kolorami, które pasują do
atmosfery tej nasiąkniętej grozą opowieści jak chuj do czoła.
Wielkim plusem jest fakt, iż polskie
wydanie uzupełnione zostało o wstęp i leksykon nawiązań do
Lovecrafta, które wyszły spod ręki Mateusza Kopacza. Elementy te
świetnie uzupełniają album.
Nawet jakbym chciał, nie potrafię się
zachwycać tą opowieścią i nic na to nie poradzę, bo to słabsza
rzecz w dorobku Kudłatego. Komiksy Moore'a związane z HPL-em
sprawiają wrażenie chałtury odbębnionej, żeby mieć na rachunki
– gdzieś nawet czytałem, że Alan zrobił „Neonomicon”, bo
musiał spłacić fiskusa. Nie wiem, czy to prawda, ale obcując z tą
serią jestem skłonny w to uwierzyć. Już wolałbym, żeby zaczął
brać tantiemy za ekranizacje swoich komiksów – bo wszak od lat
odmawia ich przyjmowania. Jasne, jestem tylko zasmarkanym recenzentem
szkalującym mistrza podczas brawurowej akcji obrabiania Waszych
portfeli. Spoko, bardzo dobrze wiem, że moje słowa nic nie znaczą,
przepadną w pomroce dziejów i jeśli jesteście komplecistami
Moore'a (ja jestem i tych komiksów nie sprzedam), to czego bym nie
napisał i tak kupicie te albumy, ale moim zdaniem nie postawicie ich
na honorowej półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz