Jakiś czas temu na łamach papierowego kwartalnika o książkach dla dzieci i młodzieży „RYMS” chwaliłem pierwszy tom „Runaways”. Podobał mi się ten album ze względu na świeże podejście - zarówno do tematu superhero, jak i do komiksu młodzieżowego.
U podstaw fabuły stał pomysł jakoby rodzice głównych bohaterów mieli okazać się super-łotrami, a w efekcie ich nastoletnie dzieci postanowiły się zbuntować i wymierzyć im zasłużoną karę. To była znakomita metafora faktu, że w późnym dzieciństwie niemal każdy dochodzi do momentu, w którym nienawidzi swoich starych i zaczyna ich uważać za złych, chcących mieszać mu w życiu ludzi. Wszystko zostało zgrabnie domknięte w 400-stronicowym tomie, który był bardzo sprawnie napisany. Takie komiksy dla młodzieży chciałbym widzieć na naszym rynku – niejednoznaczne, inteligentne, przebojowe. I na tym tomie ta seria powinna się zakończyć.
U podstaw fabuły stał pomysł jakoby rodzice głównych bohaterów mieli okazać się super-łotrami, a w efekcie ich nastoletnie dzieci postanowiły się zbuntować i wymierzyć im zasłużoną karę. To była znakomita metafora faktu, że w późnym dzieciństwie niemal każdy dochodzi do momentu, w którym nienawidzi swoich starych i zaczyna ich uważać za złych, chcących mieszać mu w życiu ludzi. Wszystko zostało zgrabnie domknięte w 400-stronicowym tomie, który był bardzo sprawnie napisany. Takie komiksy dla młodzieży chciałbym widzieć na naszym rynku – niejednoznaczne, inteligentne, przebojowe. I na tym tomie ta seria powinna się zakończyć.
Popkultura nie ma jednak litości i wiadomo, że jeśli ktoś z kierownictwa Marvela zwietrzy kasę, to będzie szarpał pomysł aż zostaną z niego obgryzione, suche kości. W tym przypadku był to duży błąd, bo dopisując na siłę ciąg dalszy skrzywdzono bardzo fajny, pierwotny koncept. To nie jest to samo rewelacyjne „Runaways” o którym napisałem tyle ciepłych słów. Mimo iż scenarzysta pozostał ten sam, to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ten album to potworek stworzony przez chciwą korporację.
Drugi tom w ogóle nie eksploruje już wątków podjętych w pierwszym i zamienia się w zwykły komiks o grupie superbohaterów osadzony w uniwersum Marvela. Główne postacie, po pokonaniu swoich rodziców i załatwieniu kreta, który krył się w ich szeregach, zostały skierowane do zastępczych rodzin i ośrodków wychowawczych dla mutantów. Po jakimś czasie dali z nich jednak drapaka, znowu połączyli siły i zaczęli chronić swoje miasto przed złoczyńcami, którzy tłumnie zaczęli się pojawiać na horyzoncie. Jest ich coraz więcej, ponieważ po odejściu rodziców-łotrów teren ten stał się ziemią niczyją będącą łakomym kąskiem dla wszelkiej maści „złoli”- jak bohaterowie lubią nazywać złoczyńców. Prócz superbohaterskiej bitki jest tu też pewna doza opowieści o odmienności i dorastaniu, ale elementy te nie są na tyle sprawnie poprowadzone, żeby windowały wartość tego komiksu.
Pomysły scenarzysty na prowadzenie akcji są najzwyczajniej w świecie wtórne, a grafika jest przeciętna i kiczowata. Już przy okazji pierwszego tomu to nie rysunki były główną zaletą, ale teraz są jeszcze gorsze i jeszcze bardziej mangowe (szczególnie w drugiej części tej odsłony).
Czytałem ten komiks ze smutkiem, bo bardzo polubiłem „Runaways” i podczas lektury desperacko szukałem plusów tej części. Nie znalazłem żadnych i stwierdzam, że nie mogę go polecić nikomu. Rozumiem podejście Egmontu, który chce opublikować na naszym rynku wszystkie tomy „Runaways”, ale w tym przypadku wolałbym, żeby seria nie ukazała się w całości. Na pewno nie sięgnę po następne części.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz