Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Wirtualnej Polski
Sukces kinowego filmu o przygodach
Wonder Woman musiał niedostatecznie wpłynąć na sprzedaż
komiksów, bo na drugi tom serii pisanej przez Grega Ruckę przyszło
nam czekać ponad rok czasu. Taka przerwa nie jest najkorzystniejsza
dla tasiemców komiksowych, bo czytelnik najzwyczajniej zapomina co
się działo wcześniej. Ja jednak pamiętałem najważniejsze –
podobała mi się historia zaprezentowana przez Rucke, dlatego po
drugi tom sięgałem z niekłamaną radością i dużymi nadziejami.
Zacznijmy od początku. Wonde Woman to
wytwór fantastyczny lat 40. żeńska odpowiedź na Supermana i
Batmana, z którymi zresztą tworzy drużynę Justice Legue – wraz
z nimi stanowi trójcę będącą trzonem tej grupy. Na drugim
poziomie to postać mitologiczna, wojownicza księżniczka,
popleczniczka Ateny, pochodząca z Themysciry wyspy dzielnych
Amazonek. W świecie ludzi znana jest jako Diana Prince i pełni rolę
ambasadora swojej nacji. W opowieściach o niej, w tle przechadzają
się więc nie tylko faceci w rajtuzach, ale i stworzenia
mitologiczne i bogowie z antycznego, greckiego panteonu.
Autor scenariusza do prezentowanego w
tym tomie ciągu zeszytów, Greg Rucka słynie z tego, że w obrębie
komiksowego medium tworzy bardzo przekonujące, pełnokrwiste kobiece
portrety. Tym razem jednak nie miał zbyt wiele miejsca na popisanie
się tym w czym jest najlepszy, bo najzwyczajniej opowieść
przeładowana jest akcją. To dla mnie duży zawód, bo pierwszy tom
skupiał się mocno na życiu zawodowym Diany i eksplorował inne
wątki niż typowa superbohaterszczyzna.
Z drugiej strony trzeba oddać Ruce
sprawiedliwość, że odrobił lekcję z mitologii, bo pierwsza i
ostatnia odsłona zebranych w tym tomie historii mocno osadzone są w
kontekście mitologicznym. Nie zmienia to jednak faktu, że
wykorzystane tu postacie potraktowane są dość sucho, i ich
pojawienie jest jedynie pretekstem do wielkiej zadymy.
Za warstwę graficzną albumu odpowiada
kilku twórców. Są wśród nich nawet uznane nazwiska (np. Sean
Phillips) ale komputerowe kolory tak zunifikowały całość, że
trudno odróżnić prace jednego od drugiego. Element ten wypada więc
jedynie poprawnie i nijako, acz trzeba przyznać, że wszyscy
prezentują dobry rzemieślniczy poziom i od strony narracji obrazem
czyta się ten komiks bez zgrzytania zębami.
Drugi tom Wonder Woman pisany przez
Ruckę nie jest opowieścią dla mnie. W komiksie szukam autorskich i
niebanalnych historii, a ta odsłona to do bólu naiwna
superbohaterska bitka, która może zadowolić najwyżej zajadłych
fanów trykotów. Akcja rozpisana jest od jednej walki do drugiej i
po lekturze nie została ze mną żadna refleksja. Nie tak
zapamiętałem pierwszą odsłonę tej opowieści i szczerze powiem,
że nie wiem czy sięgnę po tom trzeci i dam Ruce jeszcze jedną
szansę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz