W 2012 roku lista powieści graficznych, jakie ukazały się w naszym
kraju wzbogaciła się o kilka wybitnych pozycji. Wielkim zaskoczeniem
była nieznana szerzej „Parenteza” Elodie Durand, kameralny, bardzo
oryginalny od strony artystycznej komiks, opowiadający historię choroby
autorki, cierpiącej na wywołującego zaniki pamięci guza mózgu. Gdy pisałem o nim w kwietniu, nie spodziewałem się, że w ciągu następnych
miesięcy ukaże się coś równie dobrego, szczerego i poruszającego. Koniec
roku przyniósł jednak komiks o bardzo zbliżonej tematyce. „Rycerze
świętego Wita” stawiani są obok „Mausa” Arta Spiegelmana i uznawani za
dzieło kanoniczne, jedno z tych, które przecierały szlak dla tak modnej
dziś, intymnej wypowiedzi za pomocą medium obrazkowego.
„Rycerze świętego Wita” to biografia nietypowa, opowiedziana przez
pryzmat choroby, która dotknęła brata autora. David B. dzieciństwo i
młodość spędził we Francji na przełomie burzliwych lat sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych. Jego wspomnienia z tego okresu są traumatyczne. Jego
życie – nawet po wyprowadzeniu się z domu rodzinnego – zdawało się być
całkowicie podporządkowane chorobie brata. Rodzice autora, przerażeni
skutkami ubocznymi farmakologicznego leczenia epilepsji i nieufnie
nastawieni do lekarzy (operacja, którą im zaproponowano mogła
doprowadzić do nieodwracalnego kalectwa ich syna), szukali ratunku u
wszelkiej maści znachorów i cudotwórców. Nie tracąc nadziei błądzili od
szarlatana do szarlatana: przyłączali się do komun makrobiotycznych,
próbowali wielu odmian medycyny niekonwencjonalnej, zdesperowani zwrócili się nawet ku spirytyzmowi. Byli przy tym skłonni do wszelkich poświęceń i często zmuszali do nich resztę rodziny.
Nie jest to jednak jedyny wątek jaki został poruszony w tym komiksie. Już od pierwszych rozdziałów autor wyraźnie kreśli tło społeczno-polityczne, a jego opowieść staje się próbą (subiektywnego) odmalowania czasów, w których toczy się akcja. Dużo uwagi poświęca również swojemu drzewu genealogicznemu i związkom przodków z historią Francji – z naciskiem na wojny, bo makabra (również jako estetyka) zdaje się Davida B. fascynować najbardziej. Już jako dziecko autor chował się za fasadą swoich brutalnych, przedstawiających wielkie bitwy rysunków. Ciągłe bazgranie było dla niego pancerzem chroniącym przed rzeczywistością i, jak sam to określa, zbroją, którą przywdziewał na wzór fascynujących go w dzieciństwie rycerzy. Trzeba tu zaznaczyć, że w oryginale komiks nosił nieprzetłumaczalny tytuł „L’Ascension du haut mal”, odwołujący się do starofrancuskiego określenia epilepsji. Wydawca – co jest wielką rzadkością przy tego rodzaju zabiegach – niezwykle udanie przechrzcił go na „Rycerzy świętego Wita” nawiązując do staropolskiej nazwy padaczki.
Nie jestem miłośnikiem komiksów, w których dominuje literacka
narracja, a takie wrażenie z początku sprawiają „Rycerze świętego Wita”.
To jednak tylko pozory. Zatrzymując się przy tym aspekcie, warto
porównać dzieło Davida B. z innym, powstającym w niemal w tym samym
okresie (lata 1995–2005) komiksem – „Black Hole” Charlesa Burnsa. Mimo
że komiks amerykańskiego kolegi po fachu to opowieść
obyczajowo-psychologiczna, z dużą dozą wątków autobiograficznych, to ze
względu na metafory związane z horrorem cielesnym, często wymieniany
jest w rankingach najlepszych obrazkowych opowieści grozy. Podobna
zależność pojawia się między warstwą literacką a graficzną „Rycerzy
świętego Wita”. Podczas gdy na pierwszym planie możemy śledzić historię
bezsilności w walce z chorobą, na drugim – w warstwie graficznej –
rozgrywa się zupełnie inna, nie mniej ważna opowieść. Lata
sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, czyli okres największej popularności
ruchu New Age, zostały w komiksie Davida B. przedstawione inaczej, niż
zwykło się to czynić. Dla autora są to czasy równie mroczne i
niepokojące, co Berlin lat trzydziestych, w którym rozkwitała
ezoteryka i nowe nurty filozoficzne. W grafice objawia się to silnymi
nawiązaniami do ekspresjonizmu niemieckiego. Prócz tego znajdziemy tu
dużą dozę surrealizmu, symbolizmu i wiele innych nadrealnych tendencji występujących w sztukach plastycznych.
Historia przedstawiona na drugim planie to również przegląd horroru obecnego w naszej kulturze. W rysunkach autora odbija się jego fascynacja literacką grozą, opowieściami niesamowitymi i naukami tajemnymi. Rysunkowe stwory – stanowiące niezwykle sugestywną i eklektyczną mieszankę – uosabiają dręczące Davida B. i jego rodzinę demony, lęki i choroby. Nawet postacie mityczne, historyczne i literackie służą mu jako narzędzie do wyrażania emocji, nastrojów i podświadomych komunikatów. W „Rycerzach świętego Wita” ważną rolę odgrywa też etniczna ornamentyka, malarstwo batalistyczne i mnożące się w niezdrowej wręcz ilości symbole okultystyczne i alchemiczne. W efekcie ten niezwykle mroczny i klaustrofobiczny komiks zaczyna przypominać podrasowaną psychodelikami twórczość Edwarda Goreya, rozdmuchaną do epickich rozmiarów dzieł Hieronima Boscha.
„Rycerze świętego Wita” to niezwykle przytłaczająca historia i w
przeciwieństwie do wspomnianej „Parentezy” nie ma w niej nic z
autoterapii. David B. z jednej strony kryje się za swoimi rysunkami,
coraz bardziej zapada się w swojej twórczości, z drugiej – w
masochistycznym słowotoku obnaża swoje lęki i problemy. Analogicznie do
„poetów przeklętych” to komiksiarz przeklęty, którego chora dusza nigdy
nie zazna spokoju. W „Rycerzach świętego Wita” zabiera nas w podróż,
którą możemy porównać do słynnego albumu Joy Division „Closer”. To zjazd
po równi pochyłej: kompulsywny, deliryczny i depresyjny.
1 komentarz:
Czekam na więcej.
Prześlij komentarz