Komiks do recenzji podesłała Kultura Gniewu. Wielkie dzięki!
Pamiętam jak dziś... Z pierwszą komiksową profanacją Pinokia zetknąłem się w dzieciństwie, oglądając "kultowy" program WC Kwadrans. "Pan" Cejrowski pokazywał tam rysunek (zapewne piętnował go całą siłą swego katolickiego intelektu - ale wtedy trudno mi było stwierdzić, w jakim kontekście go pokazuje), na którym widniał Pinokio przypatrujący się wypiętej "gołej pani", która zalotnie szeptała* "kłam, Pinokio, kłam". Podobnym, rynsztokowym (a jednak jakże trafnym!) gagiem zaczyna się komiks Winshlussa - który od strony treści nie jest może zbyt głęboki, ale opowiedziany jest w taki sposób, że zasłużył na prestiżową nagrodę na festiwalu w Angoulême.
Nawet jeśli nie mamy tu do czynienia z arcydziełem, to na pewno z dziełem ponadczasowym. Głównie dlatego, że mimo obrazoburstwa i uwspółcześnienia tej opowieści, Winshluss zdecydowanie trzyma się podstawowej, edukacyjnej funkcji bajki. Korzystając z ogranych schematów opowiada niezbyt oryginalną ( bo chyba znaną wszystkim?) prawdę o świecie, ludziach i ich głęboko skrywanych intencjach. Nie jest nachalny i jednostronny w swoim pouczaniu. Nie uogólnia - pokazuje projekcje pragnień ludzi dobrych i złych, tych z marginesu społecznego i tych z najwyższych szczebli władzy. Ciekawe jest też to, że Pinokio w jego wersji może zostać porównany do wolterowskiego Kandyda czy też - jak sugeruje sam autor - Idioty Dostojewskiego. Golem Meyrinka ( czy raczej Terminator Camerona, bo to już wersja przefiltrowana przez popkulturę) też tu jest. Nietrudno dostrzec że o samym sobie autor zdaje się opowiadać iście kafkowską metaforą - tworząc leitmotiv mieszkającego w głowie Pinokia Karalucha Jiminy'ego. Jiminy to egocentryczny, żyjący z zasiłku i dający cały czas w szyję niedoszły pisarz. Nie bardzo interesuje go to, co dzieje się na zewnątrz jego bezpiecznego schronienia. To tak uniwersalna postać, że i ja - jak zapewne wielu innych czytelników - odbijam się w niej jak wbutelce w lustrze. Zamieszkujemy w swoim świecie, a sztuka - w tym przypadku Pinokio - jest naszym głównym (jeśli nie jedynym) łącznikiem z tym, co dzieje się na zewnątrz.
Choć stylów rysunku pojawia się tu mnogość, to dominują odwołania do undergroundu, prasówki i kreskówek z pierwszej połowy XX wieku. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to w lwiej części komiks niemy - i co istotne, od strony artystycznej dojrzały, ale w stylistyce odwołujący się do podziemia - to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze mimo oczywistych różnic w sposobie narracji, daje mi on to, czego spodziewałem się po pełnometrażowym Ottcie. Jednak Numer 73304-23-4153-6-96-8 dobitnie pokazał, że Ott skostniał, ogranicza go wyobraźnia i więzi forma. Tutaj natomiast - mimo pretekstowości fabularnej tej opowieści - czuć dużo świeżości i radości tworzenia. Pinokio to popis erudycji i pretekst do niczym nie skrępowanego plastycznego gawędziarstwa, mającego (na pewnym poziomie) coś wspólnego z pracami Masta Baranowskiego. To twór postmodernistyczny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. To punk rock, ale nie tak nachalny i naiwny jak choćby komiksy Ivana Bruna. Nie ma tu pozy, pseudogłębi, prób nachalnego moralizatorstwa czy narzucania się czytelnikowi - jest za to rollercoaster napędzany nad wyraz wybujałą wyobraźnią.
*Jakże ikoniczność medium przemówiła do mej dziecięcej wyobraźni! bo skąd niby mogę wiedzieć, że szeptała?
Komiks wydany jest tak elegancko, że aż kontrastuje to z jego wariacką, obskurną, punkową zawartością. Papier sprawia wrażenie grubszego niż który jest używany przy Egmontowskich Mistrzach komiksu. Dla komiksiarzy to oczywiście must have. Innych czytelników Arkham zapewniam, że to rzecz zdecydowanie warta swojej ceny.
Nawet jeśli nie mamy tu do czynienia z arcydziełem, to na pewno z dziełem ponadczasowym. Głównie dlatego, że mimo obrazoburstwa i uwspółcześnienia tej opowieści, Winshluss zdecydowanie trzyma się podstawowej, edukacyjnej funkcji bajki. Korzystając z ogranych schematów opowiada niezbyt oryginalną ( bo chyba znaną wszystkim?) prawdę o świecie, ludziach i ich głęboko skrywanych intencjach. Nie jest nachalny i jednostronny w swoim pouczaniu. Nie uogólnia - pokazuje projekcje pragnień ludzi dobrych i złych, tych z marginesu społecznego i tych z najwyższych szczebli władzy. Ciekawe jest też to, że Pinokio w jego wersji może zostać porównany do wolterowskiego Kandyda czy też - jak sugeruje sam autor - Idioty Dostojewskiego. Golem Meyrinka ( czy raczej Terminator Camerona, bo to już wersja przefiltrowana przez popkulturę) też tu jest. Nietrudno dostrzec że o samym sobie autor zdaje się opowiadać iście kafkowską metaforą - tworząc leitmotiv mieszkającego w głowie Pinokia Karalucha Jiminy'ego. Jiminy to egocentryczny, żyjący z zasiłku i dający cały czas w szyję niedoszły pisarz. Nie bardzo interesuje go to, co dzieje się na zewnątrz jego bezpiecznego schronienia. To tak uniwersalna postać, że i ja - jak zapewne wielu innych czytelników - odbijam się w niej jak w
Choć stylów rysunku pojawia się tu mnogość, to dominują odwołania do undergroundu, prasówki i kreskówek z pierwszej połowy XX wieku. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to w lwiej części komiks niemy - i co istotne, od strony artystycznej dojrzały, ale w stylistyce odwołujący się do podziemia - to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze mimo oczywistych różnic w sposobie narracji, daje mi on to, czego spodziewałem się po pełnometrażowym Ottcie. Jednak Numer 73304-23-4153-6-96-8 dobitnie pokazał, że Ott skostniał, ogranicza go wyobraźnia i więzi forma. Tutaj natomiast - mimo pretekstowości fabularnej tej opowieści - czuć dużo świeżości i radości tworzenia. Pinokio to popis erudycji i pretekst do niczym nie skrępowanego plastycznego gawędziarstwa, mającego (na pewnym poziomie) coś wspólnego z pracami Masta Baranowskiego. To twór postmodernistyczny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. To punk rock, ale nie tak nachalny i naiwny jak choćby komiksy Ivana Bruna. Nie ma tu pozy, pseudogłębi, prób nachalnego moralizatorstwa czy narzucania się czytelnikowi - jest za to rollercoaster napędzany nad wyraz wybujałą wyobraźnią.
*Jakże ikoniczność medium przemówiła do mej dziecięcej wyobraźni! bo skąd niby mogę wiedzieć, że szeptała?
Komiks wydany jest tak elegancko, że aż kontrastuje to z jego wariacką, obskurną, punkową zawartością. Papier sprawia wrażenie grubszego niż który jest używany przy Egmontowskich Mistrzach komiksu. Dla komiksiarzy to oczywiście must have. Innych czytelników Arkham zapewniam, że to rzecz zdecydowanie warta swojej ceny.
1 komentarz:
rysunki, kadrowanie, to najmocniejsza strona tego komiksu, właśnie dzięki nim komiks czyta się (chociaż w tym wypadku raczej: przegląda/ogląda) z wielką przyjemnością, nie bacząc nie niedostatki fabuły
Prześlij komentarz