Prócz X-Menów, z którymi mijam się programowo, nie czytałem słabego komiksu Brubakera, więc ten tekst piszę niejako proforma, bo trzeba. Najchętniej odesłałbym Was po prostu do lektury, więc wybaczcie – tym razem będzie krótko. To zresztą tylko pierwszy tom, akcja dopiero się zawiązuje, ale już czuć, że będzie to samo złoto.
„Friday” to znów opowieść noir, bo czego innego się można było spodziewać po Bru? Mimo iż w założeniu to komiks dla młodzieży (nie lubię określenia young adult, ale o to chodzi) z dziewczęcą bohaterką zamiast hardboiledowego madafakera w styl Bogarta, to wpisuje się idealnie w ramy nurtu. Do tego nastoletnia laska kopci jak smok i najwyraźniej nie wylewa za kołnierz, co jest totalnie niepoprawne i fajnie, że Bru sobie na to pozwolił, kreując tę postać, bo to ją urealnia i wpisuje w długą tradycję silnorękich detektywów. Oczywiście bohaterka ma już 18 lat, nie wiem do końca, czy to podpada pod deprawację nieletnich, dziś pewnie tak. Są tu też, owszem, elementy teen dramy, ale jak to u Brubakera, napisane nad wyraz przekonująco, bo gość ma talent do uzupełniania pulpowych historii znakomitymi wątkami realistycznymi. Jest tu również warstwa fantastyczna – małe, senne miasteczko, w którym dzieje się akcja ma swoje legendy i mitologię. Tak, skojarzenia z „Twin Peaks” czy „Stranger Things” też są na miejscu.
Nie mam zielonego pojęcia, czy ten komiks podbije serca młodych czytelników, ale stare wygi, ciułające wszystkie komiksy wujka Edka, chcą go mieć na półce. Bohaterowie są świetnie zarysowani, a mamy tu przecież historię rozpisaną na razie na kilka zeszytów. Dialogi i noirowa narracja również nie pozostawiają wiele do życzenia. Pamiętacie genialny film „Brick” Riana Johnsona, gościa od popularnego, a o kilka długości gorszego „Na noże”? To również, tak jak „Cegła” (w Polsce tragicznie przetłumaczona jako „Kto ją zabił?”), taki high-schoolowy czarny kryminał dziejący się wśród młodzieży. I gdy mówię czarny, to mam na myśli kolor dupy szatana. To jest ta sama jakość, acz w tym wypadku dla mnie to zero zdziwienia, bo Brubaker przyzwyczaił nas już do tego, że pisze kryminały, jakby zaprzedał duszę właśnie temu diabłu z czarną dupą.
Warstwa graficzna jest nowoczesna, ale pozbawiona kiczu. Wysmakowana i okraszona znakomitymi barwami. Początkowo był to komiks cyfrowy i te barwy musiały super wyglądać na ekranach. Nie wiedziałem o tym, bo może wciągnął bym kopię cyfrową, którą rozsyłał wydawca. Niemniej i na papierze wszystko wygląda naprawdę znakomicie. Kompozycje kadrów i nienachalny semi-realizm rysunków stoją na wysokim poziomie, sugerując jednak bardziej przynależność do powieści graficznych niż pulpowych komiksów.
Minusem
jest chyba tylko to, że to pierwszy tom, chciałbym dostać grubasa
i wchłonąć całą historię naraz. Tak dobrze niestety nie ma,
czego jako recenzent nie lubię. Wolałbym wciągać całość i
pisać wyczerpujące teksty.
Nie wiem do końca, jak
wyglądały książeczki o „Małych detektywach” Alfreda
Hitchcocka, bo byłem za stary, gdy zaczęły się one u nas
pojawiać, ale strzelam, że to rzecz w podobnej tradycj. Bru jednak
nie bierze jeńców, traktuje odbiorców poważnie i wali
retrospekcje, gmatwa intrygę, nikogo nie prowadzi za rączkę,
stawia bohaterów w niezręcznych sytuacjach życiowych. Przy czym,
jak zwykle, rozbija bank. Wybaczcie laikowi, ale nie to kojarzę z
literaturą młodzieżową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz