Chyba dla nikogo nie będzie to zaskoczeniem – nowy komiks Adriana Tomine jest znakomity. Jak zwykle gorzki, smutny, ale też zabawny. Jest przy okazji wszystkim, co najlepsze w amerykańskim niezalu. Wydany jest niesamowicie. Formą przypomina zwykły, brulionowy notatnik z kartkami w kratkę, dodano nawet charakterystyczną dla notesów gumkę mającą trzymać okładkę w ryzach.
Bycie komiksiarzem to nie rurki z kremem. Tomine podkreśla to już za pomocą pierwszego szorta, który ukazuje go jako dziecko męczone, dręczone, nieprzystosowane. Co ciekawe, dziecko wystawione na drwiny głównie przez swoją komiksową pasję. Z drugiej strony to wspaniałe, że od dziecka wiedział, co chce robić, że kochał komiks tak mocno, pozwala mi to bardzo się z nim utożsamiać. No i w końcu udało mu się, bo następna odsłona ukazuje go już jako gościa festiwalu Comic Con w San Diego. Nikt go już nie dręczy, jednak jego życie, które sam sobie wybrał, nadal jest pasmem zawodów i przy okazji okazuje się gorzkie jak poranna czarna kawa, nektar komiksiarzy. Można uznać Tomine za marudę, ale to maruda z tej samej parafii co Charles Schulz, ojciec „Fistaszków”. Miniatury zawarte w „Samotności komiksiarza” mają zresztą dużo wspólnego z tym arcydziełem. Drażliwy, neurotyczny Tomine na kartach tego zbioru jest wszak nikim innym jak współczesnym Charliem Brownem.
Komiksy łamią serce autorom i fanom takim jak ja, zaangażowanym mocno w medium nie od dzisiaj. „Samotność komiksiarza” to kronika takich przypadków, anegdot zebranych w jeden albumik tworzących uzupełniające się studium branży i twórców. Neurotyczny bohater musi się mierzyć (najpierw) z frustrującą egzystencją w samotności, (potem) z życiem rodzinnym, ale też z niewdzięcznymi fanami, których recenzje i uwagi bolą go do głębi.
Wszystko, jak to u Tomine’a, przedstawione jest trochę mało komiksowo, bo to głównie gadające głowy. Niemniej uchodzi mu to znowu na sucho. Przez tematykę jest to w końcu rzecz do bólu związana z moim ulubionym medium, więc trudno jej odmówić wspomnianej komiksowości. Bardzo dobrze kumam, o co chodzi Tomine’owi i Wy, jeśli kochacie komiks, też zrozumiecie.
Dziś, gdy bycie nerdem jest ponoć bardziej trendi niż kiedykolwiek, nie zaobserwowałem szczególnych zmian w moim życiu. Tytułowa samotność komiksiarza jest dalej dojmująca i chyba nigdy się od niej nie uwolnimy. Książeczka Tomine’a nie pozostawia mi w tej materii wielkich złudzeń. Na końcu tunelu nie czeka nagroda, gonienie za marchewką jest tylko nośnikiem kolejnych frustracji. Rzecz jest tak mocno obdarta z romantyzmu, że sam Alan Moore zabrał głos i powiedział, że „To najbardziej szczery i wnikliwy portret komiksowej branży, jaki kiedykolwiek zobaczycie – branży, której częścią nie chcę być już nigdy więcej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz