poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Punisher. Tom 2. Marvel Knights. Ennis/Dillon

 


Oto Frank. Znacie go bardzo dobrze. Od Egmontu dostajemy jego kolejne przygody zebrane pod flagą imprintu Marvel Knights. Ja sam śledzę przygody Punishera od wczesnego dzieciństwa i nie skłamię, jeśli powiem, że jestem ultrasem tej serii w każdej możliwej odsłonie i to moja ulubiona mainstreamowa postać komiksowa, zaraz po Batmanie.


Punisher to koleś naznaczony traumą po śmierci żony i dzieci, którzy zginęli przypadkowo podczas porachunków mafijnych. W zemście zabija tabuny przestępców i inszych karków: nie je, nie pali i nie ma robali. Co znamienne, to również weteran wojny w Wietnamie. I bardzo fajnie, że tu nic nie było zmieniane i nie uczyniono tej postaci byłym policjantem czy jakimś ochroniarzem z securpolu. Wietnam i wspomnienia z dżungli są wszak częścią genezy tego bohatera. Nie sposób jednak nie odczuć, że autorzy coś tam namieszali w genomie tej postaci. Niekoniecznie wyszło to komiksowi na dobre.


Jestem też fanem Gartha Ennisa i nie marudzę już tak bardzo jak kiedyś na rysunki świętej pamięci Steve'a Dillona. Czytało mi się to wszystko więc bardzo przyjemnie, bo większość runu to właśnie ich wspólna robota. To jednak w lwiej części ten śmieszkowaty, groteskowy styl Ennisa, który nie do końca pasuje do przygód Franka. Dla mnie, Punisherowego weterana, nie wszystko tu jest Si. Nie gra to tak dobrze jak późniejsze komiksy Ennisa o tej postaci z imprintu MAX, gdzie serwował on poważniejsze historie i wyzbył się niemal całkiem grotechy. Mam wrażenie, że szalony Irol, tworząc te zeszyty, nie do końca jeszcze poczuł atmosferę opowieści o Franku Zamku. Nie miał też zawsze odpowiednich pomysłów na te historie, mimo iż oczywiście chciał dobrze. Przykładem niech będą zeszyty, w których Punisher jedzie do Belfastu. Europa dla Franka i jego czytelników to cudowny, bajkowy wręcz region świata, jest w nim w co nakurwiać. Ten event wypada jednak słabo w porównaniu ze słynnym, genialnym Eurohitem. Jeśli oczekujecie czegoś na jego miarę to srogo się zawiedziecie tą podróżą. Ani rysunkowo ta Europa jakoś specjalnie nie wygląda, ani nie mamy tu porażającej fabuły. Frank zabija kilka osób i wraca do Stanów, goni za następnymi handlarzami prochów, tyle. Zdecydowanie zmarnowano ten samograj, a przecież Ennisowi cudownie wychodzą opowieści o podróżach.


Najfajniej wypada chyba, czerpana garściami z kina eksploatacji (był taki brytyjski film o kanibalach w metrze, zabijcie, nie pamiętam, jak się nazywał) opowieść, w której Frank eksploruje tunele nowojorskiego metra. Czuć tu street-levelową atmosferę z najlepszych historii o Punisherze. Rysował ją o dziwno nie Dillon, a Tom Mandrake (nie znam typa). Może jest to poniżej poziomu Dillona jeśli o grafiki chodzi, ale za pomocą brudnej i obskurwiałej historii wpuszczono trochę powietrza do tego runu i czytając to potakiwałem głową. Tak, to jest Frank którego lubię. Takie historie chciałbym czytać.


Jeśli jesteście fanami spółki Ennis/Dillon to zapewne przeczytacie ten komiks z dużą przyjemnością. Cokolwiek by się nie działo, to sprawdzony tandem, na pewno lubiący wspólną pracę. Trochę jednak szkoda, że rozmienił się na drobne, bo to nie jest komiks na miarę Kaznodziei. A wszyscy, łącznie z włodarzami Marvela, tego chcieli.


Miałem pomysł, żeby na koniec napisać, że to nowe oblicze Punishera, ale przecież dostajemy zeszyty sprzed ponad 20 lat. Większość młodych czytelników nie zna Franka z dawnych czasów i dla nich to jest właśnie prawilny Punisher. Niemniej w MAXie wszystko wychodziło Ennisowi lepiej i ja wolę zdecydowanie tę serię. Nie znaczy to, że źle się bawiłem i pozbędę się tych komiksów. To po prostu jeszcze nie to, co tygryski lubią najbardziej.


Brak komentarzy: