W poprzednim tomie przygód Aba Sapiena dostaliśmy opowieści o tym, jak po odejściu ze struktur BBPO, kroczy on po prowincjonalnej Ameryce niczym, nie przymierzając, "Kane z serialu Kung Fu" (powtarzam się, ale o to w tych fabułach chodziło). Był to dla mnie jeden z najlepszych komiksów zeszłego roku, o czym przekonacie się, gdy tylko dam radę doczytać to, co mam jeszcze zaległe na półkach. Gdy bowiem ostatnio zaglądałem do pliku z podsumowaniami, to „Abe Sapien. Mroczne i Straszliwe” był wysoko w rankingu.
Niniejszy tom kontynuuje ten ukazujący podszewkę ameryki wątek fabularny, ale mam wrażenie, że czar prysł. Tajemnica przeobrażenia bohatera w człowieka-rybę (daruję sobie spoilery, diabli wiedzą, kto to czyta i na jakim etapie Mignolawersum jest) jest tu ważniejsza od tak udanego portretu prowincjonalnych stanów z części poprzedniej. Przyznaję, jestem tym nieco zawiedziony, bo lubię atmosferę Southern Gothic. Autorzy przyznają, że chcieli pozwolić Abeowi szlajać się dłużej po zaściankach, ale gonił ich czas, bo seria była zsynchronizowana z innymi częściami układanki, szkoda. Dostajemy jednak potrzebne odpowiedzi na zagadki i przygotowanie serii do grand finale, jaki ma się rozegrać na łamach BBPO.
Graficznie to na szczęście dalej perełka. Bracia Max i Sebastian Fiumara nie są w swoje pracy gorsi od Mignoli. Mają po prostu swój niepowtarzalny, odrębny styl, idealnie pasujący do snutej opowieści. Kolorami jak zwykle zajął się Dave Stewart. który jest przy tej serii niezastąpiony i trudno go nie doceniać widząc, jaki ogrom pracy musiał wykonać na przestrzeni lat. Dziś, dzięki temu, w pełni zasłużenie jest jednym z najsłynniejszych kolorystów w branży.
Ogólnie rzecz biorąc i patrząc na to, jak udanym przedsięwzięciem jest Mignolaverse, trudno uwierzyć, że to komercyjne zjawisko wokół głównego nurtu. Świat tworzony jest bowiem drobiazgowo, z sercem, jak komiks niezależny. Zresztą twórcy pewnie mieli 100% wolności, stąd taka, a nie inna jakość tych opowieści. Dziś seria ta jest jedną z najsłynniejszych i najlepszych w historii komiksu i genialnie, że możemy się o tym przekonać w tak dobrej edytorsko formie (brawo Egmoncie!). Całkowicie zasłużenie jest ona tak chwalona przez krytyków i czytelników – uważam, że musicie dać jej szansę, nawet jeśli "Hellboy" średnio Was przekonał. Dla mnie BBPO i (przynajmniej pierwszy) Abe Sapien są bowiem lepsze od głównego cyklu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz