niedziela, 21 lutego 2021

Hellblazer. Warren Ellis.

 


Nie czytam już wcale komiksów Warrena Ellisa, bo najzwyczajniej nie cenię go jako scenarzysty i nie lubię jego sposobu prowadzenia opowieści. Zbieram jednak całego „Hellblazera”. Nie mogłem więc ominąć jego runu w ramach tej słynnej Vertigowskiej serii. Podchodziłem zatem do tego tomu (wcale nie opasłego, bo przygoda Ellisa z Constantinem szybko się zakończyła – ale o tym opowiem za chwilę) bez większych oczekiwań. Zostałem miło zaskoczony.

Jedną z rozpoznawalnych cech pisarstwa Ellisa jest fakt tworzenia przez niego krótszych, jednozeszytówek, które ewentualnie na drugim planie łączą się z innymi w jedną całość. Tym razem jednak scenarzysta został chyba rzucony przez wydawcę na głęboką wodę, bo jego run zaczyna się nietypowo (strzelam, że wymuszono na nim taką właśnie historię) – od dłuższej, kilkuzeszytowej opowieści. Traktuje ona o tym, jak Constantine szuka morderców swojej byłej dziewczyny. Napisanie czegoś dłuższego wyszło o dziwo Ellisowi na dobre, do tego stopnia, iż uważam to za najlepsze, co kiedykolwiek spłodził (a czytałem sporo jego komiksów, również tych uchodzących za najlepsze – możecie sprawdzić w archiwach bloga, bo pisałem o kilku jego rzeczach). Czuć, że Brytyjczyk świetnie zrozumiał postać i intencje naszego ulubionego Maga. Constantine jest oczywiście egoistycznym cynikiem, ale zaznaczone jest, że gdzieś tam w jego wnętrzu tkwi gołębię, nostalgiczne serce niepozwalające mu przejść obojętnie obok krzywdy bliskiej niegdyś osoby.

 

 


 

 

Po tej opowieści następuje powrót Ellisa do tego uporczywego tworzenia przeklętych szorciaków. Skubany nawet jeden zeszyt dzieli na pół, przedstawiając w jego ramach dwie historie. Ja tego nie lubię, wolę dłuższe story arcki, ale muszę przyznać Ellisowi: poczuł się w roli scenarzysty „Hellblazera” na tyle dobrze, że i te opowieści są bardzo dobre. Najmniej udana jest chyba ostatnia. Co ciekawe jej wartość winduje fakt, iż wiąże się z nią pewna historia, która dodaje jej nie lada pikanterii. Opowieść ta traktuje mianowicie o strzelaninach w szkołach. Niczym jasnowidz Ellis stworzył ją chwilę przed słynną masakrą w Columbine High School, ukazać się jednak miała już po całym zajściu. Vertigo się wystraszyło, uznało tę opowieść za zbyt kontrowersyjną i zawiesiło publikację zeszytu. Autor postanowił być jednak bezkompromisowy i chcąc zaprotestować, porzucił serię. Myślę, że z niekorzyścią dla siebie jak i dla Constantine'a, bo obaj panowie rozumieli się znakomicie i byłby to udany bromance. 

 


 

 

Graficznie jest dobrze. Każdą opowieść ilustrował inny rysownik. Nie wyróżnię żadnego, ale pogłaszczę wszystkich jako przyzwoitych rzemieślników. Znakomicie odnaleźli się na łamach tej, bądź co bądź, specyficznej serii, skutecznie ukazując atmosferę Londynu należącego do nizin społecznych i klasy robotniczej.

Nie zostałem fanem Ellisa, ale muszę mu przyznać – tworząc Constantine'a spisał się na medal i żałuję, że nie trzasnął większej ilości tych opowieści. Może historie te jakością nie dorównują temu, co zrobili Ennis i Dealano, ale są zdecydowanie udane i chętnie czytałbym je dalej. 

 


 

 

Brak komentarzy: