sobota, 12 października 2019

Hellblazer. Tom 2. Azzarello.




John Constantine, czyli potężny brytyjski okultysta jest w Stanach. Szwenda się po kraju, próbując rozwiązać zagadkę samobójczej śmierci swojego przyjaciela. Co ciekawe nasz mag musiał odsiedzieć swoje, bo kumpel wrobił go i upozorował wszystko tak, żeby wyglądało jakby to John pociągnął za cyngiel. Sprawa jest coraz bardziej dekadencka i śmierdząca, a bohaterowi przyjdzie zagłębić się w najmroczniejsze zakamarki amerykańskiego snu. 

 Bardzo się ciesze, że mogę tym razem wyrazić pozytywną opinię o kolejnej części „Hellblazera” pisanej przez Azzarello. Jest znacznie lepiej niż w pierwszym tomie. Autora w końcu zaczął obchodzić sam Constantine, a nie amerykańska prowincja. Do tego historie tu zawarte są mroczniejsze i brutalniejsze niż w pierwszej odsłonie. Mam też wrażenie, że po prostu lepiej napisane, jakby Azzarello w końcu zakumał o co chodzi w tej postaci i co mu się chwali, zaczął grzebać przy jej rysie psychologicznym, a nawet otwarcie podszedł do sprawy jej seksualności. Być może dalej nie jest to poziom Jamiego Delano, ale czyta się to wszystko bardzo dobrze i cieszę się, że w końcu dostałem „Hellblazera” na jakiego czekałem, bo szczerze powiedziawszy, po zawodzie wywołanym częścią pierwszą, obawiałem się bardzo drugiej odsłony. 



W niniejszym tomie są dwie perełki graficzne. Obie zostały stworzone do historii nie wchodzących do głównej linii fabularnej. Pierwsza to składająca się z dwóch zeszytów opowieść z czasów punkowej młodości Constantina. Narysował ją genialnie Guy Davies, którego możecie znać z ukochanej przeze mnie serii BBPO. Druga, kończąca ten tomik, została pociśnięta przez Rafaela Grampa, zrywającą czapkę z głowy, zajebistą kreską. Twórca ten obdarzony jest tak osobnym stylem, że aż trudno mi go do kogokolwiek porównywać, ale zdecydowanie kojarzy się bardziej z komiksem niezależnym niż z mainstreamem. U nas to autor znany z komiksu „Mesmo Delivery” – jeszcze go nie mam, ale po tym co zobaczyłem w „Hellblazerze” muszę go kupić. Pozostaje jeszcze środek tego tomu, a ten niestety nie dorównuje tym znakomitym klamrom. Nie jest jednak tak, że to złe rysunki. Nie, to przyzwoite rzemiosło, ale nie dosięga poziomu dwóch mistrzów komiksu, którzy mają swój wyrazisty, niepodrabialny styl. 



Trochę się bałem czytać ten komiks, bo rzucam palenie, a Constantine na kartach tych komiksów kopci jak smok. Udało mi się jednak przebić przez całość i nie skręcało mnie aż tak strasznie. Wszystko za sprawą Azzarello, i chwała mu za to, że w końcu stanął na wysokości zadania i napisał serię znakomitych, mrocznych opowieści o Constantine, które wciągają w mroczny świat okultyzmu i seksu (tak, tak sporo tego w tej odsłonie). Oby następne tomy (teraz będzie Ennis czy jeszcze coś Briana?) trzymały się tego wysokiego już poziomu. Niestety na następną odsłonę przyjdzie nam poczekać do początków 2020 roku. Szkoda, bo „Hellblazer” to idealna lektura na jesień. 


Brak komentarzy: