Pomysł na cykl „BBPO” w gruncie rzeczy stoi u genezy „Hellboya”. Mike Mignola początkowo planował swój komiks jako serię opowiadającą właśnie o pracy organizacji zajmującej się zjawiskami paranormalnymi, nękającymi Ziemię. Jednak przy wstępnych przygotowaniach na pierwszy plan mocno wysunął mu się Piekielny Chłopiec i ostatecznie to właśnie on został głównym bohaterem. Po latach jednak, na łamach oryginalnego cyklu, Hellboy postanowił opuścić szeregi organizacji i w tamtym okresie wystartowała poboczna seria, podejmująca wątki traktujące o pracy tytułowego Biura Badań Paranormalnych i Obrony.
W komiksie o BBPO praktycznie nie ma Piekielnego Chłopca – co najwyżej jest raz, dwa razy na tom wspominany przez bohaterów, ale w akcji się nie pojawia. Seria liczy już wiele części i autorzy dawno o nim zapomnieli. O ile na początku czuć było, że Hellboy pozostawił po sobie dziurę, to dziś organizacja przygnieciona jest masą problemów i nikomu już przez myśl nie przejdzie zastanawianie się co u Czerwonego. Jest tu za to cały wachlarz bohaterów, którzy towarzyszyli mu na łamach głównej serii, a przez to, że akcja skupiała się na nim, pozostawali z boku. Postacie te na łamach „BBPO” są bardziej rozbudowane, autorzy mocno przyglądają się ich przeszłości i kreślą przyszłość, bądź bezlitośnie ich uśmiercają. Wydarzenia dziejące się na kartach tej serii mocno wpływają na bohaterów, traumy jakie przeżywają zostawiają skazy na ich psychice i zmieniają nastawienie do otaczającego świata. Wszystko to jest znakomicie rozpisane i szczerze przyznam, że ta seria z każdym tomem kręci mnie coraz bardziej. Zdecydowanie dorównuje cyklowi o „Hellboyu” i tylko patrzeć, jak go przegoni pod względem jakości.
W komiksie o BBPO praktycznie nie ma Piekielnego Chłopca – co najwyżej jest raz, dwa razy na tom wspominany przez bohaterów, ale w akcji się nie pojawia. Seria liczy już wiele części i autorzy dawno o nim zapomnieli. O ile na początku czuć było, że Hellboy pozostawił po sobie dziurę, to dziś organizacja przygnieciona jest masą problemów i nikomu już przez myśl nie przejdzie zastanawianie się co u Czerwonego. Jest tu za to cały wachlarz bohaterów, którzy towarzyszyli mu na łamach głównej serii, a przez to, że akcja skupiała się na nim, pozostawali z boku. Postacie te na łamach „BBPO” są bardziej rozbudowane, autorzy mocno przyglądają się ich przeszłości i kreślą przyszłość, bądź bezlitośnie ich uśmiercają. Wydarzenia dziejące się na kartach tej serii mocno wpływają na bohaterów, traumy jakie przeżywają zostawiają skazy na ich psychice i zmieniają nastawienie do otaczającego świata. Wszystko to jest znakomicie rozpisane i szczerze przyznam, że ta seria z każdym tomem kręci mnie coraz bardziej. Zdecydowanie dorównuje cyklowi o „Hellboyu” i tylko patrzeć, jak go przegoni pod względem jakości.
Tytuł ten to jednak nie tylko przekonująco rozpisane portrety psychologiczne bohaterów. To – może nawet przede wszystkim – genialny komiks akcji, w którym bohaterowie latają z shotgunami i walą z nich do Lovecraftowskich potworów. Autorzy skutecznie, dzięki sprawnie zbudowanemu tłu, unikają głupawki charakterystycznej dla tego typu utworów. To nie jest beztroska strzelanka, to dramatyczna walka o losy świata, która nie dobiega do finału się wraz z zabiciem ostatniego monstrum i epilogiem w postaci „i żyli długo i szczęśliwie”. Gdy akcja się kończy okazuje się, że z najmroczniejszych szczelin rzeczywistości wypełzają następne potwory, a co za tym idzie bohaterowie nie szybko zaznają spokoju. Wszystko tu jest tak dobrze i przekonująco zrobione, że trudno mi szukać w tym naładowanym akcją komiksie fałszywej nuty.
W ostatnich tomach głównym rysownikiem serii był Guy Davis. Po latach postanowił porzucić cykl i w tej odsłonie pojawia się tylko w pierwszej połowie. Bardzo lubiłem jego kreskę i rysowane przez niego po mistrzowsku rozpierduchy, więc bałem się przyjścia nowego grafika. Niepotrzebnie – co prawda Tyler Crook nie jest Davisem (tak jak Davis nie jest Mignolą), ale spisał się na medal i uważam, że jest godnym następcą swojego kolegi. Ich style są w jakimś stopniu zbliżone, bo obaj przemycają w swoich pracach odrobinę cartoonu. Za dobre wrażenie obcowania z warstwą plastyczną jest oczywiście odpowiedzialny Dave Stewart, nadworny kolorysta (jeden z najlepszych w branży) komiksów ze świata Hellboya. Dzięki jego pracy wszystko jest bardzo spójne i zmiana rysownika naprawdę mocno nie boli.
W poprzednim tomie dobiegła do finału pewna era w serii, która nosiła podtytuł „Plaga Żab”. Kończyła się z nie lada przytupem i mocno zastanawiałem się co twórcy zrobią teraz? Czy autorzy pociągną stare wątki, czy wszystko zostanie wyzerowane? Na szczęście uniknęliśmy restartu i w podcyklu „Piekło na Ziemi” obserwujemy dalsze zmagania niedobitków Biura po wojnie z żabami. To już bohaterowie okaleczeni przez los, zmienieni przez tragiczne wydarzenia i utratę członków organizacji, ale ja dalej chcę o nich czytać. Dobrze, że saga o BBPO wciąż trwa. Podobno jeszcze w tym miesiącu będzie wydany następny tom.
2 komentarze:
Czy do delektowania się lekturą konieczna jest znajomość "Plagi żab"?
Tak, to dalszy ciąg losów tych bohaterów. Gdybyś czytał od tego momentu to popsułbyś sobie sporo zabawy.
Prześlij komentarz