Nie będę ukrywał, że jeśli ktoś
nie jest wielkim fanem historii o brodatych wojownikach to nie ma w
komiksie Wooda czego szukać. „Ludzie północy” to rzecz nie
aspirująca do bycia komiksowym arcydziełem i na pewno nie wywoła w
czytelniku większych emocji. Więc jeśli chcecie sięgnąć po coś
z Vertigo, po czym opadnie Wam szczęka to już na początku, zanim
zaczniecie dalej czytać ten tekst sugerowałbym raczej „Skalp”
albo „Sagę o Potworze z Bagien”.
Nie znam innych komiksów Wooda
(czytałem tylko tworzone już po „Ludziach Północy” „Black
Road”, które również jest tylko czytadłem) i trudno mi
powiedzieć jak komik ten wypada na tle innych jego dokonań.
Oderwany od jego twórczości przedstawia się jako solidna
rzemieślnicza robota, co więcej Wood musiał odrobić lekcje z
historii, bo wszystko wydaje się bardzo realistyczne. Scenariuszowi
brak jednak brudu i skurwienia ( a przecież tak było!), które
znajdziemy na przykład w dziełach Jasona Aarona, i powiem szczerze,
że chętnie zobaczyłbym komiks o wikingach napisany właśnie przez
tego artystę.
Tomik zaczyna się od kilku
jednozeszytowych opowieści. Nie ukazują Wooda jako geniusza, ale są
w porządku. Jednak sednem niniejszego tomu jest następująca po nich dłuższa historia,
rozpisana na dziesięć pokoleń saga o losach pewnego wikińskiego
rodu. Rozpięcie fabuły na setki lat daje Woodowi możliwość
zaprezentowania czytelnikowi rozwoju jaki przeszły ludy północy
(dokładnie Islandii) na przestrzeni wieków. Wychodzi mu to bardzo
udanie i z wielką przyjemnością - a „Ludzie północy” nie
mają zbyt dobrej prasy - go pochwalę. Jego wikingowie nie tylko
łupią i plądrują, a nawet niemal wcale nie jest to w tej serii
ukazane - jedna z postaci wybiera się na wyprawę, ale Wooda wcale
jej wojaże nie interesują. To twardzi ludzie pracujący na
nieurodzajnej ziemi, których rody są zwaśnione i ciągle gdzieś
toczą się jakieś intrygi o dominację. Do tego nagle nad ludami
północy zaczyna majaczyć widmo chrześcijaństwa, którego
wyznawcy przypuszczają ekspansje na ich ziemie. Sednem fabuły jest
więc to, że świat zewnętrzny dopomina się o mieszkańców
Islandii. Wszystko to jest bardzo ładnie rozpisane i stanowi
największą zaletę tego komiksu, jeśli szukalibyśmy tu jakiegoś
głębszego przesłania.
Serię ilustrowało kilku artystów.
Grafiki wypadają dobrze, do tego kolory nie robią z nich
kiczowatych straszydełek. Tylko ostatni twórca, Danijel Žeželj
znacznie obniża poziom. Jego plansze są najzwyczajniej za gęsto
zarysowane, przez co są nieczytelne. Jednak na jego autorskiej
stronie widzę, że facet umie rysować, więc prawdopodobnie nie
pasuje po prostu do tej serii, albo prace tworzył w dużym
pośpiechu. Możliwe też, że lepiej byłoby jego rysunkom w czerni
i bieli.
Póki
co komiksy Wooda zostają na mojej półce i powiem szczerze, że
niecierpliwie czekam na następny tom. To dobra rozrywka, dla kogoś
kogo wikingowie zawsze fascynowali. Mój czytelnik zapytał mnie przy
okazji tekstu o pierwszym tomie niniejszej serii czy kupiłbym ten
komiks gdybym nie dostał go do recenzji. Tak, podobają mi się
„Ludzie Północy”. Niemniej cały czas jest to tylko czytadło a
nie coś wybitnego i seria ta nie zapisze się w historii komiksu
jako szczytowe osiągnięcie Vartigo.
1 komentarz:
mam ja na liscie :)
Prześlij komentarz