Myślę, że stwierdzenie "połączenie Martwicy Mózgu z komiksem
superbohaterskim" mimo, że efektowne, to nie oddaje w pełni fenomenu
"Marvel Zombies", bo trzeba zaznaczyć, że to nie krwawa rąbanka jest
największym atutem tego tytułu. To komiks zabawny, odważny, punkowy, świeży i -
co chyba najbardziej zaskakuje - na swój sposób inteligentny, bo wchodzący w
dialog z mitologią uniwersum Marvela.
We wstępie do oryginalnego zbiorczego wydania „Marvel Zombies” Robert Kirkman (główny winowajca zombie-epidemii w dzisiejszej kulturze), zdradzając kulisy powstawania serii, wyjawił, że gdy na horyzoncie pojawiła się propozycja napisania takiej historii, pierwszym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy, była parafraza „Ostatniego człowieka na Ziemi”. Głównym bohaterem miał być czarnoskóry Luke Cage (znany również jako Power Man), samotnie walczący z potworami w świecie, w którym niemal całą ludzkość pochłonęła zaraza. Pomysł wydawał się wdzięczny, ale dość oklepany. Na szczęście redaktor serii zaprotestował i stanowczo zasugerował Kirkmanowi, by stworzył fabułę opowiedzianą z perspektywy zombie. Był to jeden z niewielu przypadków, gdy wydawca, wywierając presję na twórcy, miał stuprocentową rację. Zamiast typowej rzemieślniczej dłubaniny powstało coś naprawdę oryginalnego, przewrotnego oraz rozsadzającego gatunkowe ramy – i mówię tu zarówno o superhero, jak i o horrorze.
Koncept jest pozornie prosty. W świecie Marvela pojawia się wirus, który
przemienia bohaterów w żywe trupy. Jednak to nie walka z plagą staje
się kanwą tej opowieści. Kirkman poprowadził fabułę tak, jakby pisał
antywestern z okrutną, chciwą „Dziką bandą” na pierwszym planie. Z
postaci utożsamianych z herosami zrobił antybohaterów – krwiożercze
potwory rozrywające ludzkość na strzępy. Czytelnik zmuszony jest
przyglądać się ich poczynaniom i ostatecznie, chcąc nie chcąc, kibicować
im. W przeciwieństwie do zombie znanych z filmów, zainfekowani
superbohaterowie zachowali świadomość, jednak niepohamowany głód nie
pozostawia im wyboru. Pociąg do ludzkiego mięsa jest tak wielki, że
tylko nieliczni z nich są w stanie zadać sobie pytanie: jeść czy nie
jeść? Najczęściej wybierają to pierwsze. Tym samym stają się bohaterami
tragicznymi, w dodatku równie odrażającymi, co groteskowo zabawnymi.
Podkreślanie wagi warstwy plastycznej w komiksie może wydawać się truizmem,
ale w tym przypadku faktycznie jest ona istotniejsza niż zazwyczaj, bo to na
tej płaszczyźnie w pierwszej kolejności łączą się obie konwencje. Świetnym
wprowadzeniem w meandry serii są już okładki zeszytów autorstwa Arthura
Suydama. Pojawiające się na nich motywy to graficzne cytaty z najsłynniejszych
frontów komiksów Marvela, które połączono z najróżniejszymi scenami konsumpcji
i rozkładu żywych trupów. Okładki te idealnie ukazują zamysł serii i podkreślają,
w jak gruby postmodernistyczny nawias ją wpisano.
W środku znajdują się rysunki Brytyjczyka Seana Phillipsa, który w ostatnich
latach dzięki owocnej współpracy z Edem Brubakerem stał się jednym z
najbardziej cenionych grafików współczesnego mainstreamu. To artysta
posługujący się realistyczną, klasyczną kreską, ale przy tym niepozbawiony
odrębnego stylu. W komiksach tworzonych z Brubakerem dał się poznać jako
pokorny wobec historii narrator wizualny, dla którego sama opowieść zdaje się
ważniejsza niż artystyczne zadęcie i efekciarstwo. W przypadku Marvel Zombies,
z racji tego, że wiele aspektów budujących zarówno fabułę, jak i atmosferę
opowieści podlegało wyłącznie warstwie plastycznej, miał okazję pokazać się
zupełnie z innej strony. Komiks pełen jest szerokich, filmowych kadrów,
dynamizmu i rozkładówek przedstawiających rozszalałą hordę zombie-bohaterów.
Poziom graficzny albumu zaniża niestety komputerowe nakładanie tuszu i kolorów,
które moim zdaniem spłaszcza, szpeci i krzywdzi prace Phillipsa.
Kilka tygodni temu Marvel Zombies trafił w końcu do polskich czytelników i
wzbudził wiele kontrowersji. Jedni go kochają, drudzy nienawidzą. Część
odbiorców mówi o wspaniałych dialogach i błyskotliwym scenariuszu, inni
twierdzą, że to komiks nudny, głupi i o niczym. Jako miłośnikowi horroru trudno
mi się silić na obiektywizm. Mogę oczywiście przytaczać wyświechtane frazesy na
temat gore, mówić, że żywe trupy są krzywym zwierciadłem współczesnego
społeczeństwa nastawionego jedynie na konsumpcję, ale wszyscy tę koncepcję
znają i nic to w postrzeganiu tego tytułu nie zmieni. Możliwe, że niezadowoleni czytelnicy trafili na historię stworzoną na
przecięciu gatunków i czują się nieswojo na tym egzotycznym, pulpowym
południku. Nie mam więc zamiaru drzeć
szat, bo według mnie ta historia broni się sama. Nigdy bym nie przypuszczał, że
z połączenia konwencji superhero z
zombie może wyjść coś tak błyskotliwego. Kirkman połamał schematy, zdeptał mity
Marvela i przy okazji stworzył satyrę na polskie środowisko komiksowe. Tylko
skąd on mógł wiedzieć jak tu jest, ja się pytam? Skąd?
4 komentarze:
Przychylam. Dla mnie to najlepszy numer WKKM do tej pory.
W koncepcji graficznej najbardziej niepokojące są zęby bohaterów - to zmyślne budowanie dyskomfortu u odbiorcy, czym mogą się poszczycić tylko te naprawdę dobre horrory, wg mnie opiera się najbardziej właśnie na zębach. W dosyć mrocznych kolorach (bazuję na polskiej wersji, być może w oryginale jest ciut inaczej; ach te smaczki drukarskie ;)) wyszczerzone szczęki błyszczą jak oczy bestii w ciemnym pomieszczeniu. Stan rozkładu poszczególnym herosów jest tak naprawdę drugorzędny.
Czy w WKKM jest przewidziany kontynuacja Marvel Zombies?
Nie, zdaje się że nie będzie. Szkoda, acz ja już i tak mam oryginalne wydania.
Nigdy nie czytałem Marvel Zombies Kirkmana - kiedyś nawet miałem ochotę, ale pamiętam, że akurat wtedy znudziły mnie The Walking Dead i Invincible, i stwierdziłem, że koncept Marvel Zombies to taki głupi żart, który może byłby śmieszny przez jeden/dwa zeszyty, ale nie przez 10, i nie sięgnąłem. Po tym tekście czuje się trochę zachęcony, więc może do nich wrócę.
Zdarzyło mi się za to przeczytać Marvel Zombies 3 i 4, Freda Van Lente i Keva Walkera (podobnie jak Kirkman i Phillips jeden wywodzi się z trochę bardziej niezależnego mainstreamu amerykańskiego komiksu, a drugi to Brytyjczyk, który zaczynał w 2000AD), i to były całkiem fajne komiksy. Bardzo dużo czerpią z komiksowej twórczości Steve'a Gerbera i - filmowej - Johna Carpentera (Marvel Zombies 3 to trochę Escape from New York, a 4 ma coś z m.in. Prince of Darkness), mają też fajny grindhouse'owy klimat Ghost Riderów, które mniej więcej w tym samym czasie (w Stanach oczywiście) pisał Jason Aaron.
Daniel, myślę że możesz należeć do tej grupy której się ten komiks nie spodoba - mamy jednak inne gusta. Ale sprawdź, nie zaszkodzi.
MZ to mój ulubiony współczesny komiks Marvela. 3 i 4 nie mam. Mam za to Marvel Zombies vs Army of Darknes i ten tom mi się zdecydowanie mniej podobał.
Prześlij komentarz