Rian Johnson jest jednym z najciekawszych debiutantów
poprzedniej dekady. Nie znacie tego nazwiska? Nic dziwnego. Po części sam jest sobie winien. Jego pierwszym filmem był błyskotliwy "Brick" - przeniesiony w highschoolowe realia czarny kryminał. To jedna z najlepszych współczesnych
wariacji na temat noir - moim zdaniem to najlepsze neo-noir od czasu "Miller's Crossing".
Potem jednak nakręcił obrzydliwego włazidupa - "Niesamowitych Braci Bloom". To film nieznośnie epigoński, tak mocno podrabiający kino Wesa Anderssona,
że było to wręcz niesmaczne. Po seansie najchętniej sam sprzedałbym mu kopa i strącił go w przepaść wiecznego
zapomnienia.
Wygląda jednak na to że reżyser zrozumiał, że nie tędy droga i poszedł po rozum do głowy, bo w kolejnym filmie na szczęście wraca do swojego stylu. Za nieduże pieniądze (bardzo mało efektów specjalnych - głównym trickiem jest banalny zabieg znany od początków kina z włączeniem i wyłączeniem kamery) i flaszkę Sobieskiego dla Bruce'a Willisa tworzy inteligentne SF, którego kanwą są podróże w czasie. Osobiście jestem wprost zachwycony tym, że reżyser nie dostał na ten film dużej kasy. To w jakiś sposób paradoks, że ograniczenia budżetowe wpływają pozytywnie na jakość filmowej fantastyki - "Looper" to od czasu "Monster" (polski tytuł "Strefa X") najlepszy tego przykład. Kilka lat temu natknąłem się na interesującą filmoznawczą pracę, w której autor między innymi szukał związków z kinem noir w "Terminatorze 2". Przypomniała mi się ona w czasie seansu, bo "Looper" ma z filmem Camerona kilka stycznych i co ciekawe uwypukla aspekty, które korzeniami sięgają czarnego kina. Mimo że to bezsprzecznie kino akcji w konwencji SF, to szukając alternatywnych dróg do opowiedzenia tego typu historii, Johnson skierował się w stronę innych gatunków - na pewnym poziomie możemy go odbierać jako film gangsterski, czy właśnie thriller noir. Łączenie tego typu schematów powoduje, że "Looper" posiada dickowski sznyt, ale mi osobiście najbardziej przypominał "Soylent Green". Tak jak w tej znakomitej dystopii z lat 70. jest tu spora doza umowności i komiksowości. Aspiracje reżysera są jednak zupełnie inne, bo chodzi tu tylko i wyłącznie o zabawę gatunkiem i trudno szukać w tym filmie przestrogi czy analogii do współczesności. Warto zwrócić uwagę na to, że kino Johnsona cechuje pewien kontrolowany kicz i umiejętność niebanalnego łączenia gatunków, która ma sporo wspólnego z twórczością braci Coen (acz w tym przypadku nie można mówić już o epigoństwie - to raczej luźne skojarzenia). Tak jak w "Big Lebowskim" przykrywano "Wielki sen" komedią o podstarzałym hipisie, tak w "Brick" i "Looperze" miesza się gatunek z przerysowanymi i nieprzystającymi do niego stylistykami (w "Brick" jest to zdecydowanie bardziej widoczne).
Wydaje mi się, że widz nie znający debiutu Johnsona może zarzucić "Looperowi", że to jakaś siódma woda po "Incepcji". Możliwe że w jakiś sposób wpisuje się w tę tendencję, ale znając "Brick" i wiedząc, jaki potencjał drzemie w reżyserze, trudno ten film w ten sposób zdyskredytować. Zachęcam więc przed seansem do uzupełnienia zaległości, bowiem pomijając nieszczęsnych "Braci Bloom" styl Johnsona zdaje się być konsekwentny. Po tych dwóch udanych filmach jawi mi się jako jeden z najciekawszych młodych autorów tworzących w obrębie kina gatunku, a "Looper" to dla mnie najlepszy mainstreamowy film tego roku.
|
środa, 5 grudnia 2012
Looper - Rian Johnson
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
8 komentarzy:
A u mnie w kinie nie grali, w mordę jeża. Na DVD muszę czekać jak kmiot jakiś. :( No, ale zapowiada się nieźle.
Mało brakowało, a bym to sobie odpuściła. Bo myślę sobie: "12 małp" widziałam, "Terminatora" widziałam, łysą glacę Bruce'a Willisa bedgajów kasującego w różnych wersjach widziałam, to po co mi więcej. Po twoim tekście zmieniam jednak nastawienie i dopisuję "Loopera" do whishlisty :)
Do listy dopisz przede wszystkim "Brick". Daniel tak samo - najpierw zobacz debiut.
Bricka też nie widziałem, ale pamiętam, że Brubaker w Criminal'u zachwalał - trzeba będzie sprawdzić.
Ze swojej strony mogę polecić Primer. Rian Johnson zatrudnił Shanea Carrutha (reżysera Primer) jako konsultanta od time travel do Loopera. :)
A tak z innej beczki, to ostatnio widziałem Universal Soldier: Regeneration (pol. tyt. Uniwersalny zołnierz 3: Reaktywacja) i qurde, John Hyams to nowy Mesjasz kina akcji.
No własnie obczajam "Brick" na Filmwebie. Polskie tłumaczenie tytułu to jak zwykle szczyt kreatywności, ale opis brzmi zachęcająco. Plakat wygląda jak fragment teledysku do "Where the wild roses grow". Mam tylko nadzieję, że on jej nie przyłożył po prostu tą cegłą w głowę i nie wie o tym na skutek rozdwojenia jaźni, bo takie zwroty akcji są już dosyć oklepane, tak jak w "Hide and seek" z De Niro i w "Secret window" z Dżonym.
@Daniel Kupiłem jakiś czas temu jedynkę "Universal Solider" na DVD - między innymi po to żeby przygotować się do seansu Regeneration. I kuźwa mój odtwarzacz nie chce płyty czytać:|.
Co do "Loopera", jeśli będziesz chciał szukać dziury w całym (fabule) to znajdziesz bo to film gatunkowy a nie traktat wybitnego fizyka. Wiedząc, że lubisz rozkminiac takie rzeczy lojalnie uprzedzam. Mi gatunkowe uproszczenia i nieścisłości nie przeszkadzają.
@Anna Monika Krawczyk : Nie. Bez takich numerów. "Brick" to film noir a nie pretensjonalny mindfuck. Bardzo klasyczny film noir ( na tyle na ile klasycznym noir może byc highschoolowy kryminał). Ze współczesnego kina najbliżej mu do wspomnianego "Miller's Crossing"... widzę też że ktoś na filmwebie widzi w nim "Chinatown". Też dobre skojarzenie.
Ja widziałem jedynkę Solidera jak byłem mały i w sumie Regeneration to niby kontynuacja, ale nieznajomość oryginału nie powinna ci jakoś strasznie przeszkadzać. Chociaż z drugiej strony, spoko, że chcesz się jakoś specjalnie przygotować. :)
Bywam czepialski, ale jak coś mnie szybko i skutecznie olśni, to potrafię wiele wybaczyć. Myślę, że z Looperem będzie dobrze.
Gdy byłem niski to też widziałem kilka razy "Universal Solider". Przeżywam renesans na stare kino akcji i chętnie go powtórzę. Regeneration na pewno tez zobaczę.
Prześlij komentarz