"Rzeczywistość nie jest wcale taka zwyczajna, sir; umyka ci jako mgła umyka głupcowi, który chce ją uchwycić w palce."
Ciemne, drapieżne miasto, rytualne ofiary w fundamentach kościołów i okultystyczne zgromadzenia. To Londyn w XVIII wieku i dzisiaj. W powieści "Hawksmoor" Petera Ackroyda wydarzenia, mrok i zbrodnia przenikają przez cienką materię czasu, tworząc fascynującą układankę mieszającą historię z fikcją.
Ale zacznijmy od historii: na początku XVIII wieku w Londynie budowę sześciu (w powieści 7) nowych kościołów powierzono genialnemu, ale i ekscentrycznemu architektowi Nicholasowi Hawksmoorowi, będącemu uczniem Christophera Wrena. Oparte w znacznej mierze na kształtach starożytnego Egiptu, świątynie wraz z dwoma obeliskami, również zaprojektowanymi przez niego, tworzą na mapie specyficzny wzór, przypominający Oko Horusa. I tu wkraczamy na obszar fikcji i literatury. Rzecz rozpoczął Iain Sinclair, który sądził, że kościoły zaprojektowane przez Hawksmoora zawierają znaki i wzory satanistyczne o znaczeniu rytualnym. Na jego wierszu oparła się powieść Ackroyda, a oboma utworami zainspirował się Alan Moore tworząc "Prosto z piekła" (From Hell), w którym Kuba Rozpruwacz używa kościołów Hawksmoora do rytualnego mordowania swoich ofiar.
Akcja książki toczy się dwutorowo, wątki dzieli 250 lat, ale łączy krajobraz niesamowitej architektury Londynu, mrocznych i obrzydliwych zaułków, miejsc naznaczonych zbrodnią, przyciągających do siebie zło. Dla wprowadzenia zamieszania autor pozamieniał nazwiska, stąd Hawksmoor to nie nazwisko architekta tylko współczesnego detektywa, zaś postać oparta na jego życiorysie zwie się Dyer. Budując londyńskie kościoły, dokonuje on szeregu morderczych rytuałów, a w samych budynkach ukrywa symbole, które mają przekształcić świątynie chrześcijańskie w pogańskie sanktuaria, których prawdziwa natura pozostanie ukryta przez wieki. Te same morderstwa popełnione zostają we współczesności, co powoduje, że wydarzenia zaplatają się w warkocz. Wszystko ma swoje przystające odbicie w obu rzeczywistościach, zdania wypowiadane przez postaci przenikają przez pokolenia, jakby epoki znajdowały się obok siebie, przedzielone jedynie cienką ścianą, pokrytą siateczką pęknięć. Ma tu zastosowanie, sięgający starożytnego Egiptu, mit wiecznego powrotu, który mówi, że świat jest wciąż na nowo odgrywanym spektaklem, zapętlone wydarzenia zagryzają zęby na swoim ogonie jak wąż Uroboros. Tak samo wydarzenia w powieści: przenikają się, świat zatacza koło, imię ich jest Legion.
Archaizacja języka w częściach osiemnastowiecznych, naszpikowanych w dodatku wykładami z zakresu architektury, okultyzmu czy światopoglądu Oświecenia, skutecznie spowalnia lekturę. Eksperymentalna forma narracji - mieszająca pamiętnik architekta i eksploratora mrocznych sfer Nicholasa Dyera ze stosunkowo normalną opowieścią o XX wiecznym śledztwie detektywa Hawksmoora, z wtrąceniami w rodzaju sceny przedstawionej w formie dramatu czy mnóstwa ulicznych, często makabrycznych piosenek i rymowanek - sprawia, że można poczuć się zagubionym. Proza jest gęsta i zagadkowa, żadnych odpowiedzi nie dostaniemy na tacy, nawet tych, wydawałoby się, koniecznych w powieści z wątkiem kryminalnym.
Zakończę cytatem, w którym autor ustami Dyera, wyjawia chyba swoje założenie programowe odnośnie tej powieści :
"Gdybym był pisarzem, to starałbym się zagęścić potok mojego dyskursu, aby przestał być prosty i łatwy. [...] Posługiwałbym się zawiłymi zdaniami i dziwnie brzmiącymi terminami, żeby mowa moja jawiła się słuchaczom jako oślepiająca błyskawica, która na nowo wzbudzi w nich uczucia grozy, szacunku i pragnienia."
Zaiste, wzbudziła.
1 komentarz:
Dlatego się ciesze że Lila pisze recenzje (a z tego że pisze je na Arkham to już całkiem...)
Prześlij komentarz