Książkę do recenzji podesłało Wydawnictwo Literackie. Bardzo dziękuję.
Nie mogę napisać dużo o tej książce, bo byłoby to jak pisanie naukowego eseju o pękającej w upale ziemi. Wolałbym ją Wam po prostu polecić, albo sięgać po karkołomne metafory i napisać, że jest jak muzyka Johna Faheya, albo że gdyby ta książka była ambientową płytą, podświadomie nazywałbym ją Music for Mill Ponds. Nie mniej to tylko karkołomne metafory, a taka moja rola, że napisać o niej muszę - i nie chodzi o to, że nie czuję się na siłach, bo pisać pięknie o pięknej książce to żaden wyczyn- chodzi o to, że mam świadomość, że cokolwiek nie napiszę, zabrzmi pretensjonalnie i nie ukaże prawdziwego oblicza prozy McCarthy'ego.
McCarthy od dawna znajduje się na mojej liście "muszę przeczytać", ale z racji ukierunkowania kolekcji nie miałem jeszcze okazji zdobyć żadnej jego książki. Ale chyba dobrze się stało, bo dzięki temu mogę teraz poznawać jego prozę od niedawno wydanego w naszym kraju debiutu - od Strażnika sadu.
Bohaterami książki są: wychowujący się bez ojca chłopiec, starzec mieszkający w opuszczonym, zaniedbanym sadzie i przemytnik alkoholu. Mimo, że McCarthy dla pozoru przecina ich losy, to tak naprawdę najbardziej łączy ich to, że mieszkają pod jednym niebem. Niebem wznoszącym się nad głęboką, jeszcze nie do końca wyrwaną dzikiej naturze amerykańską prowincją. Lecz wbrew pozorom, McCarthy'ego kompletnie nie interesuje Ameryka, a i sam człowiek zajmuje go tylko w niewielkim stopniu. Najbardziej interesuje go metafizyka i pewna ulotność chwili, którą zdaje się łapać niczym poeta lub malarz próbujący uchwycić nieuchwytne. Jego długie zdania są jak obrazy błotnistych pól, z których zrywają się stada kruków. To swoiste miniatury, tak poetyckie i metaforyczne, że mogłyby funkcjonować w oderwaniu od całości i często zawierające w sobie zamknięte narracje i dramaturgie, kończące się tak trafnie postawioną kropką, że mogłoby po niej nie nastąpić już żadne słowo. Sam autor w tym wszystkim zdaje się być Bogiem, istotą wszechmogącą, która za pomocą jednego zdania tworzy i unicestwia mikro-wszechświaty. Jego proza to tekst tak gęsty, dźwięczny i efektowny, że mimowolnie chce się go przeczytać na głos, żeby usłyszeć jak te słowa brzmią - a wyartykułowane brzmią naprawdę pięknie i jeszcze długo wiszą w powietrzu, zupełnie jak zapach niedawno wypalonego tytoniu w gęstą letnią noc. Magia.
Mam wydanie miękko okładkowe ( jest też wersja HC), ale jak najbardziej wszystko z nim OK. Co do przekładu - zapewne dość trudno było przetłumaczyć tak poetycki język, do tego mamy tu masę gwary, ale tłumaczowi wręcz w brawurowy sposób udało się utrzymać zarówno poetyckość jak i melodyjność tekstu. Brawo.
16 komentarzy:
Lada chwila spodziewaj się Marcina, McCarthy to jego konik.
Bardzo chętnie miałabym takiego konika jak McCarthy, bo z tego co czytałam fantastycznie sie na nim cwałuje :> Czytalam tylko dwie ostatnio spopularyzowane powieści, które na pewno nie są wystarczająco reprezentatywne dla całej twórczości, ale i tak wiem że pan Cormac jest pisarzem wyjątkowym. I zgadzam się, że cięzko o nim pisać, tej magii nie da się ogarnąć bez popadania w banał. Chociaż Tobie Krzysztofie prawie się to udało, teraz nie mam już wyjścia i muszę tę książkę nabyć :)
Ja znam Krwawy południk, nie wiedzieć czemu,ale rozczarowałem sie tą książką. Krzysiowi się może jednak spodobać.
Bardzo bym chciał Krwawy Południk przeczytać, ale nie wiem kiedy będę miał okazję.
Teraz w kolejce mam napoczęty już nowy zbiór Dukaja i kupione okazyjnie za parę zł (!!) "Oko w Piramidzie"(jak patrze na ceny na allegro to nie wiem jak zdobędę następne części trylogii Illuminati).
Ok w piramidzie to maks hardkor, klasyka postmodernizmu, drugi po Pynchonie monolit. Stylistycznie jednak znacznie inny od stylu Cormaca. Jak ja to czyhtałem por z pierwszy to było jak bibia. Miałem to u siebie omawiać.
Zdominowałeś listę moich świątecznych zakupów :) najpierw Księga Genesis teraz to ...
Pozdrawiam, H.W.
Tak to z tym McCarthy'm jest, że 99% recenzji jego książek śmierdzi snobizmem i pretensjonalnością. To mój ulubiony współczesny, ale wkurzam się też, gdy widzę te bezkrytyczne wpisy na kolejnych www. Jedną z rzeczy, dla których go lubię jest fakt, że mogę mu co nieco zarzucić. Ale przede wszystkim to najbardziej filmowy pisarz jakiego znam, szczególnie w Drodze, Dziecięciu bożym i No Country.
Wstyd przyznać, ale Strażnika zacznę czytać dopiero 6 grudnia. Strzelam, że w Południku się nieźle zakochasz, to poezja + pankrok. Ale najbardziej chyba lubię Przeprawę. To Peckinpah literatury. Tylko nie płac przypadkiem za Rącze konie 100 zł na allegro. Ja zapłaciłem, a sprzedawca pewno z uśmiechem na twarzy zdecydował się nie zdejmować naklejki z antykwariatu z napisanym "10 zł". Droga też przereklamowane. Ale to ciągle dobre książki.
Jaki wstyd? przecie dopiero co wyszło. Szukam rączych koni, ale raczej za 10 zł niż za 100 zł.
Wydaje mi się że strażnik to jednak inna proza niż te popularne , późniejsze książki. Ale stwierdzę jak przeczytam... Tutaj punk rocka wg mnie nie ma. Chyba że Van Ghog był pankowcem. To nie jest to co z literaturą amerykanską kojarzyłem (z porozą bo do poezji amerykańskiej temu jednak bliżej ).
Tzn nie ma tu turpizmu, bitników, bukowskiego etc raczej jest zachłystywanie się pięknem - ale bez infantylności i nadęcia.
Jedno jest pewne. Gdy będę miał szanse przeczytać jego książkę następną to zrobię to w pierwszej kolejności.
"To nie jest to co z literaturą amerykanską kojarzyłem"
"Tzn nie ma tu turpizmu, bitników, bukowskiego"
Literatura amerykańska to nie tylko to.
Wiem. Ale czy tak napisałem? Napisałem ze z tym mi się głównie kojarzy.
No, Marcin dużo mówi o dzikim zachodzie w ksiażkach Cormaca. U sibgie pisałem o Faulknerze, jeżeli znasz, to będziesz wiedział, dlaczego jednak ten Południk mi nie podszedł.
http://allegro.pl/opowiadania-william-faulkner-t-i-ii-i1343089505.html
Od tego możesz zacząć, chyba, że masz.
Nie mam pieniędzy kompletnie. Ale jak będę miał to będę polował. Szkoda że to takie kiepskie wydanie.
Cormac to taki paskudny poeta. Krew, trupy i piękne opisy natury. Ale zobaczysz w Południku albo Dzieciaku bożym.
Koleś w sumie stworzył sobie dwa style. Pierwszy, z nawałem opisów i poezji - Poludnik, Przeprawa, Rącze konie i z tego co widzę Strażnik. Droga, No Country i Dziecię czyta się miejscami jak scenariusze filmowe, bardzo to oszczędne, minimalistyczne nawet, ale i tak poezja tu i tam się znajdzie. Nie wiem jak z pozostałymi, ale Wydawnictwo Literackie planuje wszystko u nas wydać.
Pankrok polega u niego na drapieżności, bezwzględności, ale nie znaczy, że ciągle jest jakiś rozpierdol. To wszechobecne zło, ale bez jednowymiarowości. Bohatera spotykają same kurestwa i kiedy myślisz, że kolejna spotkana przez niego postać wjebie mu kosę w plecy, to ta częstuje go chlebem i daje dach nad głową.
bardzo poetycka recenzja, nie wiedziałem ze masz az takie do tego zacięcie, zacheca do przeczytanai ksiazki :-) pozdrawiam,
jazzgot
Czesc! Dawno cie nie było! Obcowanie z McCarthym zrobiło by poetę nawet z Wałęsy.
Prześlij komentarz