Na początku zaznaczę: rzecz jest w jakiś sposób powiązana z serialem „Blade Runner: Black Lotus”. Jest jego, zdaje się, kontynuacją. Do serialu jednak nie dotarłem, bo nie ma go w moich źródłach. Ocen ma zresztą mało i są one niskie. Przez to wydaje mi się, że wytwórnia się go trochę wstydzi.
Scenarzystka niniejszego komiksu, Nancy A. Collins, znana jest w Polsce głównie jako autorka horrorów. „Znana” to zresztą duże słowo, bo pewnie rozpoznawalna jest tylko wśród najskrupulatniejszych miłośników gatunku. Tak się składa, że siedzi też w komiksach i całkiem długo cisnęła przykładowo run „Potwora z bagien”, który podobno jest całkiem dobry. Nie doczekaliśmy jednak wydania go w naszym kraju. Trochę szkoda, ale bardziej przykre jest zapoznawanie polskiego czytelnika z jej komiksową twórczością za pomocą tomiku „Blade Runner: Czarny Lotos. Zostawić LA”.
Komiksowa franczyza związana z marką „Łowcy Androidów” wypadała bardzo dobrze. Przynajmniej do wydanego u nas tomu drugiego, noszącego podtytuł „2029”. „Początki” mnie ominęły, ale z racji tego, że „Czarny Lotos” miał być pierwszym tomem nowej serii, waliłem w niego jak w dym. Niestety okrutnie się odbiłem.
Największym problemem „Czarnego Lotosu” jest całkowite porzucenie poetyki znanej z filmu Ridleya Scotta. To po prostu nie jest już świat „Blade Runnera”. Z jednej strony można pomyśleć, że autorka poszerza uniwersum, ale tak naprawdę zamiast wspaniałego, cyberpunkowego noir zaserwowano nam westernowe post-apo, które nijak ma się do pierwowzoru. Niczym się zresztą nie wyróżnia spośród setek (czy nawet tysięcy) opowieści tego typu. To kolejna historia, gdzie samotny nieznajomy przybywa do miasteczka i zaczyna go w rezultacie bronić przed bandą łotrów. Na koniec dostaniemy również sztampowo westernowy pojedynek z lokalnym badassem i finito. Dodajmy do tego tylko fakt, że bohaterem jest android płci żeńskiej i oto cała wtórna fabuła streszczona w trzech zdaniach. Podobne schematy, postapo-cyberpunkowe, łączone z dzikim zachodem czy nawet kinem samurajskim pokazał w chuj lat temu w „Cyborgu” Albert Pyun. I chyba do tego obrazu pierwszemu tomowi „Czarnego Lotosu” najbliżej. Z tym że „Cyborg” był w swojej klasie dość świeżym, prekursorskim filmem, a komiks pisany przez Collins jest zmurszałym, zgrzybiałym, wtórnym schematem, który nijak ma się do świata „Blade Runnera” i do konwencji post-apo nie wnosi nic.
Drugim problemem jest warstwa graficzna, ona również nikomu nic nie urwie. To semirealistyczna, rzemieślnicza robota, do tego nudna jak flaki z olejem. To jedyne, co mogę o tych obrazkach powiedzieć. Pochwalić mogę kolory, ale to tylko dlatego, że nie przeginają z kiczem i oczy od nich nie krwawią.
Powiecie pewnie: „znowu Krzychowi Rychowi w życiu nie wyszło, wyżywa się na biednej Nancy i pierdoli kocopoły”. Na Waszym miejscu też bym tak myślał, znając poziom poprzednich komiksów z tej franczyzy, ale uwierzcie, że naciąłem się srogo. Collins i jej run „Potwora z bagien” dalej pozostaje na mojej liście komiksów do nadrobienia. Niemniej jej pracy nad serią „Blade Runner” już podziękujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz