wtorek, 2 maja 2023

Nieśmiertelny Hulk. Tom 3. Ewing/Bennett

 



 

Może umówmy się tak, że ja wam po prostu dam znać, gdy pisany przez Ala Ewinga „Nieśmiertelny Hulk” przestanie być zajebisty? Szkoda mojego i waszego czasu, gdy kolejne recenzje będą jedynie podkreślać te same zalety serii, delikatnie wspominać o nowinkach w każdym tomie i z redaktorskiego obowiązku zaznaczać jakieś drobne zgrzyty (jeśli się w ogóle trafią). Trzeci tom z kolei, a zabawa w odświeżanie nieco nadpsutej wcześniej zieleni tylko nabiera tempa i na spadek jakości się nie zanosi. Jeśli to wam wystarczy za rekomendację, darujcie sobie resztę tekstu, a jeśli jesteście dociekliwe bestie i grosz dusicie maniakalnie, to chętnie przekonam was bardziej.

 




Zaczynamy w totalnie hulkowej rytmice tam, gdzie zakończył się tom poprzedni. Zły do szpiku swych zgorzkniałych kości pan wojskowy łamie wszelkie konwencje humanitarne w celu ukrócenia Bannera o głowę, jakby to miało szansę zadziałać. Spuszcza wpierdziel niezmiennie zajebistemu Alpha Flight, kradnie wypatroszone truchło Abominacji i… no nie zdradzę szczegółów. Powiedzmy tylko, że w mało przyjemny wizualnie (i pewnie zapachowo) sposób używa trupa w swoim celu. W efekcie wszyscy dotknięci zielenią herosi robią szturm na ekwiwalent Strefy 51 jak jakaś banda nerdów z Reddita. Typowy dla zabarwionych na zielono drak gamma wątek starcia z rządową siłą militarną to jednak tylko część historii. Ewing nie lubi zanudzać, więc szybko przeskakujemy z klasyki w portki otwarcie polityczne, Hulk robi się coraz bardziej zielony ideologicznie, korporacja Roxxon aż prosi się o bęcki, a na horyzoncie czai się kolejny obiecujący wątek wyciągnięty z matnii pozornie beznadziejnych pomysłów.


Sukces Ala Ewinga nadal opiera się właśnie na talencie do wykorzystywania miałkiego szajsu w sposób sensowny i nowatorski. Zielonego giganta orbituje cała masa dziwacznych postaci i większość autorów raczej bezkrytycznie i często od niechcenia wrzuca je w swoje fabuły, nawet nie próbując dostrzec w nich potencjału wykraczającego poza zwyczajne tłuczenie po mordach. U Ewinga Absorbing Man kontynuuje swoją ścieżkę ku odkupieniu, niskorosły Puck ocieka złodupnością, a Rick Jones dawno zgubił kubraczek zabawnego pomagiera. Warto też wspomnieć, że to na tym etapie historii nawiązania do Lovecrafta zataczają pełne koło, łącząc się ponownie z wyrosłymi na nich wątkami kosmicznego uniwersum Marvela, a przy okazji poważną rolę (totalnie z dupy, ale sensownie) dostaje pajac z parodystycznego Great Lake Avengers. Ewing potrafi najgłębiej zakopaną glinę przetworzyć w zielone złoto i robi to nieustannie.

 


 


Trzeci tom jest jednocześnie chyba najbardziej polityczny, odchodzi od szperania w mistycznej gnozie i bezpośrednio odnosi się do naszego kapitalistycznego świata i za pomocą przerysowanych porównań obnaża absurdy nie tylko amerykańskiej kultury konsumpcjonizmu, propagandy i chorej, korporacyjnej mentalności. Ewing nie jest przy tym ani trochę subtelny, co dla niektórych może być minusem, ale w kontekście historii o wszechpotężnym, zielonym mutancie pożerającym bogów nie ma moim zdaniem miejsca na dyskretne aluzje. Kryje się w tym gorzki humor karykatury, który sprawnie równoważy nadal wszechobecny w tej serii body horror i psychologiczne rozważania o rozpierdzielonych na cząstki jaźniach (u Hulka motyw obowiązkowy). Brakowało mi tu trochę tej ezoteryki, piekielnych metafor i świadomościowej psychodeli, ale nie biadolę zbyt mocno. Ostatecznie cieszę się, że Ewing bez przerwy stara się pokazywać nam tę historię z odmiennych perspektyw. Coraz bardziej intrygujący jest też sam Hulk – niby protagonista, ma sporo racji w swoich narzekaniach na ludzkość, a ostatecznie stopniowo częściej też przemawia przez niego to nadludzkie zło, co to się czai pod rzeczywistością i promieniuje na szmaragdowo.


A skoro o ukrytym źle mowa, antysemita Joe Bennett nadal jest tu głównym rysownikiem i jeśli nie wiecie, o co chodzi, to odsyłam do recenzji poprzedniego tomu. Jebał go pies za poglądy, już w tamtym tekście się wygadałem, a w momencie rysowania tych zeszytów wiedza o jego wykolejeniu nie była tak powszechna. Z wielką niechęcią więc przyznam, że da się na to patrzeć bez krwawienia z oczu. No dobra, jest nawet gorzej, to naprawdę dobra reprezentacja trykociarskiej szkoły rysunku. Wciąż średnio zgrabnie wypadają na niektórych kadrach twarze, ale poza tym wszystko trzyma wysoki poziom. Nie ma nudy, dynamika porywa sprawnością przy jednoczesnym zachowaniu wysokiej szczegółowości, zwłaszcza w zakresie ciekawie kreskowanego cieniowania, co dla Bennetta jest elementem mocno charakterystycznym. W ogólnym rozrachunku, co już chyba wspominałem poprzednio, to typowe superhero. Styl, który swoją wyjątkowość odnajduje w nielicznych szczegółach. Zwłaszcza wtedy, gdy jest okazja do nabazgrania jakiejś brutalnej obrzydliwości – bezpiecznie zielonkawe gore, w którym skóra odrywana jest od czaszek i bebechy ciągną się po ziemi, wychodzi Bennettowi wręcz niesłychanie dobrze. Ciekawe, zupełnie jakby był jakimś złym człowiekiem czy coś. Żartuję oczywiście, to znaczy gość jest mendą, ale nie tylko mendom takie rysunki się udają. Na deser dostajemy też całkiem udane występy gościnne z bezbłędnym Matiasem Bergarą na czele.

 


 


Także jeśli czekacie na ten moment, w którym będzie można oszczędzić na kontynuowaniu kolejnej serii od Marvela, to nie mogę was pocieszyć i z „Nieśmiertelnego Hulka” radzę prędko nie rezygnować. Każdy kolejny tom zaskakuje nas nie tylko utrzymującą się jakością, ale również licznymi nowinkami i zwrotami akcji. Al Ewing wyraźnie ma wciąż na Hulka pomysł, pomysły nawet! Taki wulkan kreatywności u wielkich wydawców bardzo rzadko się zdarza, poza elseworldami prawie wcale, więc pokłony należą się bez wątpienia. Nie wiem w ogóle, po co to wszystko piszę – jeśli już zaczęliście czytać ten run, to naprawdę byłbym bardzo zdziwiony, gdyby trzeba było was przekonywać do kolejnych numerów. Jeżeli jakimś cudem trafiliście na tę recenzję bez wcześniejszej znajomości komiksu, to peszek, bo pierwszy tom jest obecnie wyprzedany. Szukać czym prędzej egzemplarza z drugiej ręki, zielone drzwi nie będą wiecznie otwarte.

 

Autor: Rafał Piernikowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz