niedziela, 2 kwietnia 2023

Batman Detective Comics - Nowe sąsiedztwo. Tom 1

 


Szanowny naczelny tego bloga zaznaczył ostatnio w rozmowie prywatnej ze mną swoje zdziwienie faktem, że nadal chce mi się recenzować głównonurtowe superhero i to takie naprawdę g(ł)ównonurtowe, bez wchodzenia w dobrze rokujące elseworldy. Może powodem jest przyzwyczajenie do kuriozalnego flexowania się byciem na bieżąco z Marvelem i DC, uskuteczniałem taki cringefest za młodu. Odpowiedziałem jednak, że po pierwsze ktoś musi (proszę powiedzcie mi, jeśli nie muszę), a po drugie czasem naprawdę trafiają się perełki. Ostatnio bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie zupełnie nie zdradzająca na wstępie potencjału „Nieskończona granica”, batmanowy „Stan przyszłości” też był niezłym czytadłem zresztą. Jakimś cudem „Nowe sąsiedztwo” to kolejny przykład DC unikającego kompletnej klapy skuteczniej niż Batman unika otarć w pachwinach.

Trochę ostatnio nie zrozumiałem „Stanu przyszłości”, teraz zaryzykuję stwierdzenie, że rozumiem go trochę lepiej. To było widmo nadciągającego zła, taki worst case scenario, a teraz obserwujemy śmiałków w obcisłych rajtuzach podczas świadomych i nieświadomych prób niedopuszczenia do tego zrąbanego status quo. W Gotham jednak zawsze jest przejebane, każdy komiksiarz to wie. Bruce Wayne, biedniejszy o jakieś 99%, ale nadal bogatszy od 99% społeczeństwa, musi wmieszać się w tłum. Wiecie, zejść do gruntu, sięgnąć podstaw, wmieszać się w mieszczaństwo. Tak naprawdę to nie, bo nadal ma w cholerę hajsu i obraca się w społecznej śmietance burżuazji, ale nie mieszka już w wilii wymagającej nadajników GPS do nawigacji między kiblami. W tych jakże nieuprzywilejowanych okolicznościach będzie musiał zmierzyć się z oskarżeniami o morderstwo, gniewem kreskówkowo zepsutego bogacza i nowym rodzajem zepsucia, które toczy mroczne miasto.

 


 


Ja naprawdę nie wiem, po co komu był ten zabieg z ubiednieniem Wayne'a. Niby fajnie, bo okoliczności nowe, trochę świeżości i inne otoczenie. Gacek jest bliżej ludzi, ale nic więcej z tego nie wynika, tylko niewykorzystany potencjał. „Nowe sąsiedztwo” jest więc w swoim nowatorstwie bardzo zachowawcze, ale do tego już jesteśmy przyzwyczajeni. Obecnie scenarzyści mają mikroskopijnie niewielkie szanse na zielone światło od wydawnictwa, jeśli chcą dokonać zmian niepowiązanych z jakimś bzdurnym, rozdmuchanym kryzysem, więc Mariko Tamaki naprawdę nie miała tu miejsca na fikołki, rozumiem. Przy takiej presji łatwo też wpaść w pułapki trykociarskich głupotek, to też nie dziwi mnie Batman na pełnej wyjebce zdradzający złolowi swoją tajną tożsamość albo Lucius Fox, który z jakiegoś powodu nagle zapragnął serwować Alfredowi virtue signalling na temat współpracy gacka z młodocianymi pomagierami. To album superbohaterski i typowe przywary trzymają się go z uporem kleszcza na potężnej gastrofazie.

Zaraz, moment, przecież na wstępie zasugerowałem, że jest dobrze, o co więc chodzi? W totalnej kaszanie te bzdury kamuflują się niemalże w ogólnej kiepskości, trudno wytknąć konkretne mankamenty, a tutaj (choć jest ich sporo) widać je jak na dłoni. Pełny tytuł albumu to bowiem „Batman Detective Comics - Nowe sąsiedztwo. Tom 1” i wyobraźcie sobie państwo, że tu naprawdę jest detektywowanie! Tak, to kolejny nowoczesny Batman, w którym Gacosław faktycznie prowadzi jakieś dochodzenie. Czy jest ono złożone, inteligentnie poprowadzone i dociągnięte do końca? Ni cholery, ale sama obecność tego motywu to dla mnie ogromny powód do satysfakcji. Na tym zresztą się plusy nie kończą, bo również w eskalującej akcji, która oddala się od metodycznego badania poszlak, narracja poprowadzona jest sprawnie. Poza tym chyba najmocniejszym elementem zbioru jest bardzo przyziemny, smutny i brutalny wątek z Huntress, bo porusza realne problemy. Tamaki zręcznie wykorzystuje mniej znane twarze, ponownie czyni strasznym Oswalda Cobblepota i czuje naturalny rytm relacji między czołowymi zamaskowanymi mścicielami Gotham. Przy tak wielu zasługach jestem w stanie wybaczyć średnio interesującego nemesis w tej historii.

 




Dan Mora to rysownik polskiemu czytelnikowi średnio znany, bo niestety mało u nas wyszło wydłubanych jego ręką tytułów z mainstreamu, ale jeśli nie czytaliście „Klausa” i „Raz i na zawsze”, to polecam się zapoznać. Komiksy na tyle dobre (zwłaszcza ten drugi), że bezczelnie reklamuje tytuły innych wydawnictw w tekście sponsorowanym (jakby nie patrzeć, prezes UOKiK sprawia sprawę jasno) przez Egmont. Już go trochę pochwaliłem w tekście o „Stan przyszłości. Batman”, ale z każdym kontaktem jego rysunki podobają mi się coraz bardziej. Jego styl jest taką fajną wypadową superbohatersko gładkiej dynamiki Jorge'a Jimeneza i podobnie żywej, ale dużo bardziej hardej w konturach i czerni wizji typowej dla Seana Murphy'ego na przykład. To stylówa doskonale pasująca do przygód Mrocznego Rycerza, czytelna sekwencyjność przy totalnym braku statycznego zanudzania w kadrach. Wprowadzający Huntress Clayton Henry wypada w porównaniu nieco blado i zbyt sterylnie, ale bez dramatu. Dosyć mocno odczułem niestety w drugiej połowie albumu przejęcie ołówków przez Viktora Bogdanovica. Jego kreska to mocna spuścizna lat 90., zdrowy miks dobrych czasów Romity Jr, spandeksowej sztampy z tamtych lat i nawet momentami Franka Millera. W porównaniu do Mory jego kadry są jednak nudne i płaskie, przez co cała historia wyraźnie wytraca tempo. Przynajmniej w kwestii nakładania kolorów DC Comics powstrzymało się przed przerywaniem kontraktów – Jordie Bellaire praktycznie na wszystkich stronach (poza wtrąceniami) maluje nam przekonujące Gotham. Spójność brązów i nocnych błękitów nie wyklucza różnorodności, a tonacje zmienia dopiero powszechny ogień. Dobra robota i tyle.

 




Mogło być gorzej, dużo gorzej nawet, często jest. Czy spadają nam oczekiwania? Oczywiście, o ile w ogóle jeszcze katujemy się regularnym czytaniem nowych komiksów superbohaterskich, ale komiksy takie jak „Nowe sąsiedztwo” pozwalają zaczerpnąć powietrza w oparach walącego średniactwem marnowania tuszu. Zwłaszcza u Batmana takie wyjątki od reguły rozczarowań są mile widziane, przecież skończyły się już czasy historii kultowych, zamiast „Azylu Arkham” dostajemy najwyżej „Białego rycerza”, a od Trybunału Sów za czasów New 52 nie było chyba w głównej linii batmanowej nic naprawdę imponującego, z całym szacunkiem do Toma Kinga. Czy „Nowe sąsiedztwo” to renesans jakości? Gdzie tam, daleko jeszcze do prawdziwego powrotu do formy, ale przynajmniej mam dowód na to, że dla DC Comics piszą jeszcze autorzy pełni pasji i talentu. Niech im tylko włodarze dadzą więcej swobody i szczerze wierzę w jakiś cud na horyzoncie linii wydawniczej.

 

Autor: Rafał Piernikowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz