niedziela, 19 lutego 2023

Zawirowania. Tillie Walden

 


 

Zacznę od końca. Od posłowia, które mnie zirytowało, bardziej niż to przystoi. Bardziej niż ma to sens i bardziej niż chciałabym się przyznać. Bo to właściwie miłe, prawdziwe, otwarte na czytelnika ostatnie słowa. Ale? Otwieram kącik „szczerego zastrzeżenia”. Tilly informuje, że właściwie nie wie o czym jest ten komiks, i że – parafrazując – to nie lekcja angielskiego w szkole, żeby mówić, co autor miał na myśli. Nie znoszę takich zasłon dymnych. Rozumiem, że można się przestraszyć, kiedy staje się w obliczu dzieła, którego się nie planowało, które pojawiło się przypadkiem, wychynęło z nieoczekiwanego miejsca w nas samych. Ale warto też chyba wierzyć w czytelnika? Że to zobaczy.

 




„Zawirowania” są komiksem wspomnieniowym okresu dorastania dziewczynki a później dziewczyny, która trenowała łyżwiarstwo figurowe, sport którego immanentną częścią jest specyficzny styl: cekiny, lakier do włosów, makijaż i krótkie spódniczki, celem pełne gracji i lekkości show, a którego trenowanie łączy się z wyrzeczeniami, ciężką pracą, stresem... To nie jest opowieść o łyżwiarstwie.

Po części jest to historia specyficznego doświadczenia, które bez trudu zrozumie ktoś, kto przez lata trenował sport, w którym nie był dość wybitny, by odnieść sukces ani dość zły, by bez żalu go porzucić. Przekleństwo przeciętnego sportowca. Jednak powiedzieć, że jest to tematem? Też nie.

Tilly jest lesbijką dorastającą w otoczeniu o ugruntowanych przekonaniach, co do tego co jest a nie jest właściwe. Może homofobicznym, a może jedynie nierozumiejącym inności, nieufnym, przestraszonym. I tak, zgadza się, to też nie jest tematem.




Te i inne jeszcze elementy są jedynie składowymi wspomnień, przez które czytelnik przepływa. Trochę jakby „Zawirowania” były odpowiednikiem literackiego „strumienia świadomości”. I to akurat bardzo ciekawe, wydaje się trudne do osiągnięcia w komiksie, który wymaga tyle pracy i skupienia na każdym kadrze; chronić się od pokusy poprawiania i nadawania sensu rzeczom, ludziom i zjawiskom - rysując. Jakbym miała do czynienia z jednoczesnym pisaniem i rysowaniem intuicyjnym.



Samo „rysowanie”, kreska znaczy, jest tu okrąglutka, mangowa. W ogóle mi to nie przeszkadza, ale też nie zachwyca. I nie uważam tego za wadę, to po prostu dobry rysunek. Z ładnymi przestrzeniami i pustką gdy trzeba oddać samotność, ogrom lodowiska, chłód poranka i sugestywnym zbliżeniem, gdy trzeba zbudować frustrację, niepewność i wolę walki.  Spoko, ja tak nie umiem.


Co więc myślę? Myślę, że to po pierwsze dużo ciekawsze formalnie dzieło, niż widać na pierwszy rzut oka. Myślę, że ładne. Myślę, że warte przeczytania. Co prawda nie gra na moich strunach, ale z pewnością zagra piękne melodie na innych.



Autorka: Dominika Senczyszyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz