piątek, 24 lutego 2023

Z importu #4. „Johnny Cash. I see a darness”.

  


 

Zacznijmy od tytułu. Wziął się on od piosenki z repertuaru Bonniego Prince'a Billy'ego, którą wykonywał również sam Cash. Czemu jest ona tak znamienna dla człowieka w czerni, że autor komiksu wskazuje właśnie na nią? Ano łączy się w niej wszystko, co ważne w twórczości Casha. Jest w niej złamany człowiek, głęboka empatia, wiara w bliźniego, ale też smutek i pewien mrok ludzkiej duszy wystawionej na dłoni przez Bonniego zwierzającego się w tekście przyjacielowi. Cash doskonale rozumiał ten tekst i wykonując go, poczuł się jak ryba w wodzie. Nasz bohater to w gruncie rzeczy anty-idol ze względu na to, że był do bólu ludzki, żył naznaczony wszelkimi przywarami naszego gatunku. O takim człowieku jest to komiks. Słabym, grzesznym ale też dzięki temu prawdziwym. 


 


„Cash. I see a darness” autorstwa Reinharda Kleista to bardzo prosta powieść graficzna, która, nie siląc się na szczególną erudycyjność, opowiada o życiowych kolejach losu słynnego muzyka. Cel obrany przez Niemca był jasny – zaproponować czytelnikom biografię słynnego pieśniarza country. Na tym poziomie autor wychodzi obronną ręką, bo komiks zaoferował mi znacznie więcej niż oscarowy film „Walk the Line”. Powieść graficzna Kleista to nie love story, to portret muzyka targanego problemami osobistymi, z którymi nie może sobie poradzić. Na kartach tej opowieści obserwujemy Casha od wczesnego dzieciństwa, by przeżyć z nim jego upadek i uzależnienie od amfetaminy, dać się zabrać na koncert w więzieniu Falsom, a w końcu dotrzeć do momentu, gdy muzyk wzniósł się ostatni raz na swoje wyżyny wraz z pomocą legendarnego producenta muzycznego Ricka Rubina (produkował między innymi Beastie Boys, Danziga i Slayera). Nie jest to jednak szczególnie drobiazgowa opowieść. Skupia się bardziej na punktach zwrotnych kariery Casha niż na drobnych szczegółach. Prócz niego żadna postać w tym komiksie nie została dostatecznie dobrze nakreślona. Niewiele więc dowiemy się o ludziach otaczających Johnny'ego, co oczywiście ujmuje całej opowieści głębi. O samym Cashu dowiadujemy się jednak dostatecznie dużo, by uznać ten komiks za udany.

 


 

Prócz gadających głów, charakterystycznych dla formatu biograficznej powieści graficznej, znajdziemy tu nie lada perełki pod postacią miniatur ilustrujących impresyjnie wybrane utwory z repertuaru Casha. Kleist w tych momentach jawi się w końcu jako zdolny komiksiarz, a nie tylko biograf. Przy okazji, mimo specyfiki medium, jest tu obecna masa muzyki. Sama kreska skłania się ogólnie ku realizmowi z domieszką cartoonu, czyli znów dostajemy coś mocno zakorzenionego w nurcie powieści graficznej. To w gruncie rzeczy wspaniałe, że moje ulubione medium pozwala na to, by realizować takie projekty z każdego miejsca na świecie. 

 


 

Autor „I see a darkness” nie opowiedział jednak całej historii życia pieśniarza. Skupił się na wątku popularności Casha wśród szarych, często skrzywdzonych przez los ludzi. Jak twierdził sam muzyk, ubierał się na czarno, by podkreślić w ten sposób powagę sytuacji w jakiej znajdują się zwykli ludzie na co dzień. Czerń jest tu więc symboliczna i nieprzypadkowo komiks jest pozbawiony kolorów a metafora zawarta w tytule udała się tym samym nieźle. To nie jest jednak arcydzieło. To solidna rzemieślnicza robota, której – co czuć – podjął się pasjonat. Pasjonat zarówno komiksowy jak i miłośnik muzyki Casha. Rzecz warta przeczytania.

Mój egzemplarz tego albumu wydany przez oficynę Self Made Hero został bardzo ładnie zaprojektowany. Mimo iż to tylko miękka okładka ze skrzydełkami, to książkę zrobiono z dużą dbałością o szczegóły. Na końcu dołączono również galerię rysunków – pin-upów Kleista, skupiających się oczywiście na postaci Casha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz