niedziela, 12 lutego 2023

Zdarzenie 1908. Jacek Świdzińśki.

 


  „Bo są rzeczy, które się całkiem, do końca, nie mogą zdarzyć. Są za wielkie, ażeby się zmieścić w zdarzeniu, i za wspaniałe. Próbują one tylko się zdarzyć, próbują gruntu rzeczywistości, czy je uniesie” - taki oto tekst pochodzący z „Sanatorium pod klepsydrą” przyszedł mi do głowy, gdy po raz kolejny zetknąłem się ze Zdarzeniem 1908 Jacka Świdzińskiego. Ten niezwykle zabawny komiks, który w 2014 roku zdobył nagrodę literacką im. Henryka Sienkiewicza, zawiera w sobie bogactwo odniesień, kwalifikujących go do stania się częścią kanonu najwybitniejszych polskich opowieści rysunkowych w historii. Kultura Gniewu przypomina nam tą historię, która w obecnej dobie nabiera dodatkowych znaczeń i skojarzeń.


Drugie wydanie nie różni się od pierwszego. Twarda okładka stylizowana jest na zastępczą, jaką niegdyś – a może i jeszcze do tej pory – bibliotekarze obkładali stare książki, które się rozpadały. Ten zabieg jest znaczący. Czujemy, że oto jesteśmy w posiadaniu tajemniczego przedmiotu, na którym ostał się kurz historii. Poza tym wygląda to po prostu fajnie.


Opowieść zaczyna się od krótkiego prologu, przedstawiającego profetyczną wizję po grzybach. Następnie mamy rozdział pierwszy pt. „Tajszet”. Jest rok 1908, w składzie pociągu, najpewniej transsyberyjskiej kolei, poznajmy głównych bohaterów, których losy wkrótce się skrzyżują. Są nimi takie postacie historyczne jak mroczny i jednocześnie mocarny Rasputin, Aleksandra Romanowa z synem, czy Feliks Dzierżyński, pełniący w komiksie rolę fajtłapowatego klauna (swoisty Jar Jar Binks z Gwiezdnych Wojen). W dalszym toku narracji czytelnik pozna jeszcze więcej osób, często legendarnych, czasem zapomnianych, które żyły kiedyś naprawdę, lub wyłącznie na kartach książek. Nie zawsze jest oczywiste z kim mamy do czynienia, dlatego nie będę Wam psuł zabawy rozszyfrowywania poszczególnych personaliów.


Bohaterowie wędrują w głąb Syberii w poszukiwaniu mającego tam zachodzić tajemniczego zjawiska. Po drodze czeka ich mnóstwo niebezpiecznych przygód, choć owe niebezpieczeństwo często okazuje się wyimaginowane, lub zupełnie absurdalne. Ostatecznie, od wizji morderczych chińczyków, większe zagrożenie stanowią całkiem realni sybirscy zesłańcy – mesjaniści polscy, których usta nieustannie pienią się od cytatów z Mickiewicz i Słowackiego. Świdziński buduje tutaj awanturniczy komiks drogi, w którym czytelnik ma możliwość obserwowania ewoluujących relacji naszych protagonistów w sytuacjach krytycznych.


Mimo silnego osadzenia w konkretnym momencie przeszłości i użycia „prawdziwych” postaci, nie można powiedzieć, aby Świdziński zrobił komiks historyczny. Nie jest to też rodzaj wariacji na temat tego, co mogłoby być. Wybór takiej a nie innej narracji służy autorowi do wyrażenia bardziej ogólnej - pozbawionej jakiegoś konkretnego wymiaru politycznego - refleksji dotyczącej kruchości czasu i umiejscowionej w nim nieuchwytności zdarzeń. Jak to się dzieje, że jedne zdarzenia mocno odciskają swe piętno w Historii, a inne, nie mniej znamienne, przepadają w niepamięci. Zdaje się, że wg autora, to absurdalna przypadkowość jest głównym czynnikiem sprawczym naszej ziemskiej egzystencji.


Trudno omawiać pracę Świdzińskiego w oderwaniu od jej warstwy graficznej. Artysta ten jest moim zdaniem najlepszym „prymitywistą” wśród innych polskich autorów, którzy posługują się podobnie oszczędną estetyką w swoich komiksach. Duża część warstwy znaczeniowej jest więc zawarta w tych skąpo rzucanych na papier kreskach. Rekonstrukcja przeszłości – zdaje się mówić twórca „A niech cię, Tesla!” - może być wyłącznie względna i umowna, podobnie jak zaproponowane rysunki.


Nie bagatelizuję wymiaru komicznego rysunków Świdzińskiego, jednakże w ich prostej powierzchowności ukryta jest pewna głębia. Charakterystyczne są pauzy, momenty „zawiechy”, kiedy to oglądamy szereg kadrów – niczym na rozciągniętej taśmie filmowej - w których bohaterowie stoją bez słowa uchwyceni w tym samym planie. Efekt często stosowany przez „prymitywistów” komiksu. (Tutaj wdzięczny jestem autowi, że miast posługiwać się techniką powielania, z namaszczeniem godnym buddysty odtwarza w sposób niemal identyczny każdy rysunek na nowo). Te puste plamy, poza tym że są groteskowe, świadczą o pewnej blokadzie komunikacyjnej. Umowność karykaturalnie skreślonych fizjonomii w sposób jednoznaczny determinuje ich charakter. Bohaterowie są zatem jak figury szachowe poruszające się po niemal zupełnie pustym białym polu. Cała ukryta w nich warstwa emocjonalne musi być wydedukowana przez czytelnika.


Mimo minimalistycznej kreski, udaje się autorowi zbudować sceny niemal epickie, jak na przykład w jednej z ostatnich sekwencji, która wprost kipi porywającą akcją. Oczywiście, poprzez na w pół abstrakcyjną ikonografię, zespoloną z absurdalnymi rozwiązaniami fabularnymi, ton patosu zostaje zagłuszony przez humor. Mimo to właśnie w końcówce komiksu wybrzmiewa idea, która obecnie budzi w nas tyle żywych emocji. Chodzi o pomysł odkrycia nowego alternatywnego źródła energii, które zbawi od biedy nasz biedny glob. Koncept ten, nieobcy geniuszom, wszelkiej maści władczym filantropom z różnych momentów naszej historii – a równocześnie tak aktualny dzisiaj - kryje w sobie niebezpieczeństwa charakterystyczne dla wszelkich eksperymentów natury globalnej, które mają uszczęśliwić całą ludzkość. Jakie to niebezpieczeństwa? No, myślę że dość już tych spoilerów.


Komiks Świdzińskiego czyta się szybko, co mogłoby stanowić jego jedyną wadę. Zaproponowany koncept formalny nie wybrzmiałby jednak w pełni gdybyśmy mieli „dymki” bardziej obfite w tekst. Dla osób znających inne prace autora, nie ma w tym względzie żadnej niespodzianki, trudno bowiem o bardziej konsekwentny i spójny dorobek artystyczny niż u niego. Swego czasu przeglądałem „Przekrój” wyłącznie w poszukiwaniu paru plansz Świdzińskiego, których dowcip – podobnie jak u Janka Kozy – zawsze „trafia w punkt”. Jest nieco zgryźliwy, prześmiewczy, ale zawsze poparty dogłębną obserwacją polskiego społeczeństwa oraz wytrwałym badaniem naszych „kompleksów narodowych”. Jeśli więc nie załapaliście się na „Zdarzenie 1908” w pierwszym wydaniu z roku 2014, to obecna publikacja jest dobra okazją do nadrobienia zaległości. Być może należy się śpieszyć, wszak zdarzenia podlegają rozkładowi i znikają, pozostawiwszy po sobie wykoślawiony ślad w pamięci.
 
Autor: Jakub Gryzowski

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz