poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Hellblazer. Jamie Delano. Tom 3.

 

 
Jeśli chodzi o scenarzystów „Hellblazera”, to Jamie Delano był najlepszy. Może to niepopularna opinia, ale ja doceniam to, co zrobił z tą postacią, jak nią pokierował i jak ją ukształtował. Owszem, pod piórem różnych twórców Constantine chadza innymi ścieżkami, ale ja totalnie kupuję wizję tego autora. Fakt, że to wizja mocno zakorzeniona w czasach, gdy była pisana, mocno osadzona w kontekście społeczno-politycznym, ale dalej aktualna i świeża. 
 
 

 


Opętany „demonami wegetarianizmu” Delano pisze o naszym magu bardziej w kontekście kontrkulturowym niż popkulturowym, ale mi to pasuje. Przemawiają do mnie te historie, bo też jestem dzieckiem kontrkultury, kumam wizję i wartości jakie ma do przekazania ten scenarzysta. Niniejszy tomik zaczyna się od historii walki Constantine'a z seryjnym mordercą Domatorem (skąd my to znamy? Czyżby to ten sam Domator, który nie przybył na konwent miłośników płatków śniadaniowych w Sandmanie?). Cena, jaką magowi przyjdzie zapłacić podczas tego starcia będzie wielka i bolesna. Potem nasz bohater spotka się z dawnymi znajomymi, japiszonami, którzy zdradzili punkowe wartości lat 70. Wróci również do pojawiających się w poprzednim tomie nomado-squotersów. Dostaniemy i retrospekcję opowiadającą o jego dzieciństwie. Delano opowie nam też bardzo dosadnie o okrucieństwie ludzi wobec zwierząt. W innej historyjce Constantine podąży drogą, którą wywróżył mu tarot, będzie żarł grzyby halucynogenne (któryś raz) i podróżował mentalnie szukając własnego ja. Poznamy bliżej jego przyjaciela, taksówkarza Chasa, a nawet jego matkę i jej... małpę. Epizod ten dowodzi, że Delano ma iście brytyjskie poczucie humoru i potrafi być w swym pisarstwie nie gorzej groteskowy od Ennisa. Tak się też kończy jego run. Jako dodatek dostajemy „Hellblazer special: Zła Krew”– napisaną i narysowaną w 2000 roku miniserię składającą się z czterech zeszytów. Ta (raczej) humoreska ukazuje Johna jako siedemdziesięcioletniego, dziarskiego dziadka żyjącego w 2025 roku, który wpląta się w polityczne intrygi Brytyjskich elit. Nie jest to zły komiks, ale moim zdaniem nie ma turpistycznego charakteru i siły wcześniejszych dokonań Delano. 

 


 


Pomiędzy początkowymi zeszytami znajdziemy również opowiadanie literackie ze świata „Hellblazera”. Znakomitą miniaturę w stylu noir pod tytułem „Gangster, dziwka i mag”. Ukazuje ona Constantine'a jako idealny materiał na bohatera różnych mediów. Mike Carey, jeden z piszących „Hellblazera” upatrzył zresztą w tym koniunkturę i napisał serię powieści o Felixie Castorze, który ewidentnie inspirowany był postacią wielkiego maga z Vertigo. Szkoda, że włodarze DC sami na to nie wpadli, chętnie poczytałbym takie książki. Dziwne również, że celuloidowe przedstawienia Constantine'a tak kiepsko wypadły, acz serialu nie widziałem. Obiecuję, że niedługo nadrobię. Boli mnie jednak wyeliminowanie Johna z serialowego świata „Sandmana”. Jest tam co prawda jego żeński odpowiednik, ale to już nie to.

Jak wspomniałem we wstępie, wszystko to, co pisze Delano jest mocno osadzone w kontekstach społeczno-politycznych. Czuć tu niechęć do rządu i ówczesnych brytyjskich warunków życia klasy robotniczej. Autor znał przy tym realia na tyle dobrze, by zaznaczyć, że inaczej żyje się w Londynie, a inaczej przykładowo w Liverpoolu. Co ważne, nadworny mag DC nie jest u Delano dandysem o o aparycji Stinga. Nikt też nie obrzuca go złotem za to, że uratował świat na łamach „Potwora z bagien”. To zwykły ulicznik. Facet z klasy robotniczej, który obijać się może tylko dlatego, że jakimś cudem wygrywa na wyścigach, przez co nienawidzą go wszyscy bukmacherzy i nie przyjmują od niego zakładów. Przyjaźni się z taksówkarzem i skrywa się przed kłopotami u dziwek.

Nie dziwę się w sumie, że niektórzy czytelnicy odbijają się od narracji Delano. Jest bardzo gęsta, literacka, chciałoby się rzec niekomiksowa. Niemniej ja kupuje jego sposób prowadzenia historii. Są w niej zapachy, uczucia i inne elementy nienamacalne, których nie dałoby się prawdopodobnie ukazać za pomocą rysunków. Znam tego twórcę z innych komiksów i zawsze bardzo ceniłem jego nietypowe rzemiosło. 

 


 

Graficznie jest zróżnicowanie. Najlepiej wypadają starzy mistrzowie, gdyż w tym tomie znajdziemy zarówno rysunki Dave'a McKeana jak i Seana Phillipsa (którego niedawno chwaliłem za grafy do scenariuszy Eda Brubakera). Ci dwaj wyróżniają się szczególnie pośród gromady zwykłych wyrobników. Genialnie również dopełniają całości malarskie okładki Kenta Williamsa.

Ciekaw w sumie jestem, czy Delano dalej może się utrzymać z pisania, czy może zajmuje się obecnie czymś innym? Po latach został zaproszony do napisania „Pandemonium” – powieści graficznej osadzonej w świecie Hellblazera. Niestety nie została zaprezentowana w tym tomie. Kupiłem ją sobie niedawno w importowanym, pięknym, twardo-okładkowym wydaniu (tym samym mam już wszystkie powieści graficzne ze świata Constantine'a). Niedługo będę ją czytał i na pewno zaraportuję Wam, jak dziś wypada jego pisarstwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz