niedziela, 10 lipca 2022

Beverly. Nick Drnaso

 Ciąg dalszy dwugłosu na temat "Beverly". Tym razem Krzysztof Ryszard Wojciechowski. 

 


 


Teraz już wiem. Nick Drnaso nie tylko kradnie od strony graficznej od Herge, więcej jest tu z prac jego starszego kolegi, Chrisa Ware'a, o którego komiksie „Jimmy Corrigan” pisałem Wam niedawno na łamach Kolorowych Zeszytów. Warstwa fabularna „Beverly” też czerpie garściami z depresyjnych, mocno społecznych komiksów tego autora. Drnaso i Weare zestawieni w parze przestają się jawić jako twórcy osobni, a jeśli będziemy na to wszystko patrzeć od strony fabuły i doliczymy do tego Tomine i pewną znaną w środowisku komiksu niezależnego trójkę: Joe Matt, Seth i Chester Brown, w pokoju zacznie się robić tłoczno.

Drnaso jest jednak młodym twórcą, przedstawicielem pokolenia niżej. Facet ma niespełna 32 lata, a na koncie już nominacje (pierwszą w historii dla komiksu) do nagrody Brookera za „Sabrinę”. Nie tylko więc jest już zaliczany do tej wspaniałej bandy, ale również z powodzeniem tworzy dojrzałe komiksy w wiadomym stylu. „Beverly” to jego albumowy debiut, ale już pokazuje, że mamy do czynienia z nie lada talentem. W przeciwieństwie do głośnej „Sabriny” album ten jest antologią krótkich prac. Ukazuje i obnaża przywary współczesnych Amerykanów z podstawową komórką społeczną na czele. Przy tym autor nie ma wobec nich za grosz czułości – to dla niego dysfunkcyjne kreatury, psychopaci i idioci. Nie sili się nawet szczególnie na wyciąganie ze swoich historii i ich bohaterów jakiegoś potencjału komicznego. Te opowieści są w swym wydźwięku niezręczne i co najwyżej groteskowe. Wyłania się z tego smutny obraz amerykańskiego społeczeństwa i domyślam się, że to obraz pewnie do bólu prawdziwy. Zapewne też można przyłożyć ten szablon do polskich realiów, ale nie sposób próbować przyrównać tego autora do któregoś z naszych twórców. Ci bowiem, zazwyczaj są pobłażliwi dla swoich bohaterów, a przynajmniej chcą wywołać uśmiech na twarzach czytelników. Drnaso tylko chce zmusić do refleksji, bo nawet trudno żałować osobników, których portretuje.

Wspomniałem o grafice, w której jest masa wpływów zaczerpniętych od Weare'a. W umownym, wręcz technicznym ligne claire kryje się dużo wizualnej prawdy i obrany styl idealnie pasuje do obnażania usterek emocjonalno-życiowych bohaterów tych krótkich historii. W te klocki może dałoby się grać lepiej, efektowniej, ale przy charakterze opowieści szpan plastyczny byłby całkowicie przestrzelonym pomysłem. Tak jest dobrze, chce się rzecz, przy czym kumam, że w zderzeniu z tymi grafikami ludzie którzy zatrzymali się na kajkoszach i inne indywidua z Komiksowgo Otworu się posrają. Nie rozumiejąc nawet tego, że prawdopodobnie to opowieści o nich samych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz