W moim prywatnym panteonie twórców, za sprawą wydanych wcześniej albumów (klik i klik), Alberto Breccia urósł do miana prawdziwej legendy komiksu. Sięgałem więc po Perramusa bez strachu i z nie lada oczekiwaniami.
Niestety zawiodłem się na tym komiksie. Nie na samym Brecci co prawda, bo to jeden z najpiękniej namalowanych przez niego albumów, a na fabule. O ile w poprzednich komiksach tego autora niepokój społeczno-polityczny był obecny gdzieś podskórnie, jedynie symbolicznie, podany w fantastycznej otoczce, to tu wychodzi na pierwszy plan i jest przekazany bardziej dosłownie. Dlatego, że od opisanych w komiksie wydarzeń dzieli nas wiele lat, konteksty zostały zatarte i są nieraz trudne do odczytania, co niestety nie uatrakcyjnia lektury. Nie czyta się tego jednym tchem, a zawarte niuanse bywają trudne to zrozumienia. Dopiero lektura dołączonego na końcu posłowia od tłumaczki coś naświetla (nie wiele, ale jednak), lecz z niewiadomych przyczyn zostało ono umieszczone na końcu i zapoznajemy się z nim, gdy już skończyliśmy obcowanie z komiksem.
Nie jest jednak tak, że opowieść nie ma uroku i pewnych plusów. Autorzy po mistrzowsku poruszają się w formie „opowieści w odcinkach”, przez co bez problemu łączą mniejsze epizody w mającą ręce i nogi powieść graficzną. Bardzo fajnym pomysłem, żywcem wziętym z komiksów o Corto Maltese, jest umieszczenie w niektórych punktach scenariusza postaci autentycznych. To prawdziwa radocha spotkać na kartach tego komiksu takie postacie jak Borgesa, Sinatrę, czy udać się z bohaterami na poszukiwanie zębów nikogo innego jak Carlosa Gardela. Co istotne, to właśnie ostatnia opowieść (tworzona w weselszych czasach, już po upadku dyktatury) traktująca właśnie o szukaniu zębów słynnego argentyńskiego śpiewaka i skłaniająca się w stronę bardziej awanturniczą niż polityczną, jest najsilniejszym ogniwem całego albumu.
Najważniejsza dla mnie, ultrasa Brecci, jest jednak w tym albumie warstwa graficzna. Tworząc „Perramusa” autor stanął na wysokości zadania i zaprezentował naprawdę najwyższy poziom. A przecież o geniusz ocierały się już jego wcześniejsze prace. Tym razem działa za pomocą pędzelka i rozwodnionego tuszu w obrębie stylu realistycznego. Wychodzi mu to wynitnie i tylko domniemywać mogę, jak wielkiego skila i lat praktyki potrzeba, by tak wprawnie pracować na celulozie. Jeśli więc jesteście fanami Brecci, to i tak musicie kupić ten album.
Mimo iż marudzę na „Perramusa”, to bardzo dziękuję Non Stop Comics za możliwość poznania następnego komiksu stworzonego przez Breccię. Mam cichą nadzieję zobaczyć coś jeszcze z jego dorobku na naszym rynku, acz po lekturze tego albumu zdaję sobie sprawę, że te wybitne pozycje powoli topnieją i jakimś problemem w wydawaniu jego następnych rzeczy może być zmurszałość materiału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz