Komiks o holokauście nie wywołuje już szoku. Sam pomysł jeszcze kilkanaście lat temu mógłby wywoływać opór. Przynajmniej w naszym kraju. Jenak obecnie nurt faktograficzny zdołał się już z powodzeniem zadomowić w historiach obrazkowych dostępnych na naszym rynku. Nie dziwią powieści graficzne o okropnościach II Wojny Światowej, AIDS, czy licznych i jakże skomplikowanych problemach społecznych. Mimo to, zabobonny zarzut banalizacji, podnoszony przez wszelkiej maści konserwatywnych pietystów, nie wydaje mi się wydumaną bzdurą. Niebezpieczeństwo istnieje w tej, jak też i w każdej innej sztuce. Komiks w moim przekonaniu jest najtrudniejszą z nich, dlatego realizacja w nim ambitnego celu implikuje wysokie ryzyko porażki. Jak z tematyką niemieckich obozów koncentracyjnych poradził sobie francuski autor Boris Golzio w swej biograficznej historii „Kroniki Francine R.”?
Opowieść zaczyna się od swoistego prologu, w którym dowiadujemy się, w jaki sposób autor zetknął się z Francine Rivoller, swoją daleką krewną. Boris Golizo zapisał jej relację o przeżyciach wojennych na dyktafonie. Dalsze strony komiksu stanowią ilustrację tych słów.
Francine R. w młodości należała do francuskiego ruchu oporu. W 1944 roku wraz z siostrą zostaje aresztowana przez gestapo, które później brutalnie ją przesłuchuje. Dalsze losy głównej bohaterki to katorga licznych obozów koncentracyjnych, w tym najstraszliwszego – Ravensbruck. Narratorka odsłania przed nami koszmar życia obozowego. Nieustanna walk o życie, bestialskie traktowanie więźniów oraz eksperymenty medyczne przeprowadzanych przez nazistów. Francine jest świadkiem wielu zatrważających scen, jej samej udaje się przeżyć właściwie wyłącznie dzięki paru szczęśliwym przypadkom. Spora część komiksu jest poświęcona wykańczającej pracy jaką Francuzka i inni więźniowie wykonywali w zakładach im. Hermanna Göringa. Francine próbuje tam nawet podjąć działania o charakterze dywersyjnym.
Jak czyta się tą opowieść z perspektywy kogoś, kto z tematyką obozów koncentracyjnych spotyka się nie po raz pierwszy, a do tego mieszka w kraju tak naznaczonym okropnościami II Wojny Światowej jak Polska? Otóż czyta z lekkim rozczarowaniem. Autor we wstępie przekonuje nas, że każda relacja jest ważna. Trudno odmówić mu słuszności. Z pewnością każdą należy zapisać w celu skatalogowania w jakiejś muzealnej izbie pamięci dla potomnych. Niemniej stykamy się tu - nie z relacją czystą – lecz jej artystycznym przetworzeniem. Dlaczego akurat ta historia zasługuje na to wyróżnienie? W literaturze obozowej dwudziestowiecznych totalitaryzmów odnajdziemy przekazy dużo ważniejsze, bardziej wstrząsające i wyróżniające się literacko (Raporty Pileckiego, „Dymy nad Birkenau” Szmaglewskiej, „Książka o Kołymie” Krakowieckiego i wiele, wiele innych). Mamy też głośny komiks „Maus” Arta Spiegelmana, który wg mnie stanowi główny punkt odniesienia przy okazji omawiania historii obrazkowych dotyczących, nie tylko holokaustu, ale II Wojny Światowej w ogóle.
W Kronikach Francine K. - podobnie jak w „Maus” - kreska jest umowna. Jesteśmy tutaj daleko od rysunkowego realizmu, chociaż takie detale jak plan obozu, czy schemat budowy komory gazowej, oddane są w sposób zatrważająco przejrzysty i dokładny. O ile jednak styl Spiegelmana - wywodzący się z komiksowego undergroundu - bywa chropowaty, toporny, zmienny, ciężki (nieraz mamy wrażenie że autor chce swym piórem Rotringa przebić się przez kartkę), o tyle Golzio idzie raczej w stronę klasycznej lekkości Tintina. Nie przeszkadza to oczywiście w czytaniu, przeciwnie, to bardzo przyjemna lektura. Ale czy słowo „przyjemna” jest w tym wypadku na miejscu?
Autor powieści graficznej „Maus” dokonał rzeczy niebywałej i niezwykle ryzykowanej. Swoje wątpliwości dotyczące tego, jak można z Shoah zrobić coś takiego jak komiks, zawarł w samym dziele. Udało mu się. Stworzył historię prawdziwą i przejmującą, która bynajmniej nie uchybia ofiarom ludobójstwa. Z Kronikami sprawa nie jest już tak oczywista. Nie jest to komiks zły, lecz zarazem daleko mu do arcydzieła. Czy to zarzut? Skoro autor podejmuje temat tak poważny, tak „niekomiksowy”, liczę na dzieło wielkiego formatu. Komiks tylko dobry, to w tym wypadku porażka. Coś więc się nie udało? Czy chodzi wyłącznie o rysunki, o to, że w tych twarzach nakreślonych zwinnie dwoma, trzema kreskami, nie sposób dopatrzeć się głębi? A może charakterystyczny dla tego medium skrót, uproszczenia opowieści, które w „Maus” dzięki genialnej narracji buduje konieczny dystans dla pokazania niemożliwego (przez co efekt dramaturgiczny ulega wzmocnieniu), tutaj bardziej przyczynia się do banalizacji tego, co Susan Sontag określiła jako „widok cudzego cierpienia”?
Niedawno wydawnictwo Marginesy wydało „Raport W” Gaetana Nocq (na podstawie zapisków Witolda Pileckiego), o którym miałem już przyjemność pisać na blogu Arkham (klik). Komiks ten pod względem graficznym stoi na antypodach Mausa i Kronik. Jednak zarówno Nocq jak i Spiegelman, przechodzą podobnie intensywny proces zmagania się z formą. Czytelnik zdaje sobie sprawę z uporczywości poszukiwań odpowiedniego sposobu na opowiedzenie historii oraz ogromu pracy, która stał za ostatecznie uzyskanym efektem. U Golzio takiego wrażenia nie ma. To autor o wyrobionej, charakterystycznej kresce, który po prostu robi swój kolejny komiks. Co jednak oprócz rysunków i narracji odróżnia „Kroniki...” i „Raport W”? Myślę że przede wszystkim postawa głównego bohatera oraz istotność jego przekazu.
W niezwykle cennym wstępie do opowieści o losach Francine R. autorstwa Joanny Ostrowskiej, czytamy o nieścisłości niektórych opisów, które wynikają - nie tylko z powodu wad ludzkiej pamięci - ale także ze skłonności głównej bohaterki do koloryzowania niektórych zdarzeń oraz po prostu z charakterystycznych dla jej klasy uprzedzeń (w obozie, zaraz po Niemkach, najgorsze miały być Polki – złodziejki, brutalne, brudne itd.). Niektóre niedomówienia Golzio koryguje swoimi wtrąceniami. Są to wyraźnie odrębne dymki, które służą również naświetleniu i poszerzeniu tła historycznego. Poza tym w komiksie mamy wyłącznie opowieść Francine, osoby zwyczajnej, takiej jakich było tysiące, dziesiątki tysięcy, co autor przedstawia jako zaletę. Dla mnie to jednak problem. W tej historii nie ma nic, co by mnie zbliżyło do głównej bohaterki, nic za co mógłbym ją polubić. Dlatego tak trudno w sposób istotny przeżyć historię Francine R.
Teraz, w tym rojącym się od pytań tekście, chciałbym odpowiedzieć na jedno z najistotniejszych - dla kogo jest ten komiks? Dla interesujących się historią? Jak wspomniałem literatura polska i zagraniczna obfituje w dużo ciekawsze świadectwa z II Wojny Światowej oraz ich przetworzenia pod postacią filmów i komiksów. Dla laików to także nie jest najlepsza lektura „na pierwszy raz”, dlatego że pokazuje obraz niezwykle zawężony. To tylko niewielki wycinek historii obozów koncentracyjnych, subiektywna obserwacja jednej osoby. Do tego należy zaznaczyć, że omawiana powieść graficzna, idealnie wpisuje się w ramy francuskiej polityki historycznej dotyczącej II Wojny Światowej. Stąd notoryczne przecenianie działalności francuskiego ruchu oporu, zdawkowe wzmianki o kolaboracji (Vichy) oraz zupełne milczenie na temat roli Francji w procesie zagłady żydów. Perspektywa francuska zawsze będzie odrębna, gdyż względnie łagodna okupacja ich kraju w żadnym razie nie da się porównać z obłędnym horrorem, który rozgrywał się na wschód od III Rzeszy. Oczywiście owa polityka historyczna uprawiana jest w sposób dużo bardziej elokwentny (przez co bardziej skuteczny) niż u nas. Można ją zatem traktować jako produkt uboczny, lub też wcale jej nie zauważać, bo przecież przy wszystkich swoich mankamentach „Kroniki Francine R.” to nadal komiks dobry i wartościowy. A że nie jest arcydziełem – trudno. Może przyjdzie Wam się z tym pogodzić łatwiej niż mnie.
Autr: Jakub Gryzowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz