niedziela, 30 czerwca 2019

Doom Patrol. Tom 1 Morrison/Case




Ta seria była jedną z moich wstydliwych zaległości. Nie jestem co prawda fanem Granta Morrisona (team Moore!), ale zagorzałym wrogiem również nie i zawsze z ciekawością sięgam po jego prace. Inna sprawa, że nie robią na mnie wielkiego wrażenia, ale chcę wiedzieć co w krajach anglosaskich uważa się za genialne. Niedawno Egmont wydał bardzo oczekiwany na naszym rynku komiks, uchodzący za arcydzieło gatunku i nietypowe spojrzenie na superbohaterów: mający na karku dobre trzydzieści lat „Doom Patrol”, podpisany właśnie przez Szalonego Szkota.

Morrison dostał od DC wolność artystyczną i w przeciwieństwie do Moore'a, który musiał do „Strażników” (będę te komiksy w niniejszym tekście często porównywał, bo są na wielu poziomach podobne) stworzyć własne uniwersum, otrzymał możliwość pracowania z już istniejącymi bohaterami. Padło na drużynę dziwacznych super-ludzi, debiutującą jeszcze w latach 60. – niemniej pierwotny periodyk o niej nie przetrwał zbyt długo na rynku. Publikacja serii została jednak wznowiona w latach 80. Bohaterowie na początku byli trochę jak X-Meni ( którzy co ciekawe pojawili się kilka miesięcy po „Doom Patrolu”),  ale jeśli przyjrzeć im się bliżej to trudno porównać ich do jakichkolwiek innych herosów. Są pogubionymi odmieńcami walczącymi ze złem. Właściwie robią to tylko z tego względu, że ze swoimi przypadłościami nie mogliby robić nic innego. To wszystko musiało bardzo podobać się Morrisonowi (który podobno pamiętał opowieści o nich z dzieciństwa i co ciekawe nie czytał ich prawie wcale, bo go przerażały) i pasować do jego planu stworzenia czegoś nietypowego – czegoś, czego komiks superbohaterski jeszcze nie widział. 



Przez lata skład Doom Patrolu się zmieniał. Do grupy z czasów runu Morrisona należą między innymi: człowiek, który stracił ciało i jest tylko mózgiem uwięzionym w ciele robota (bodaj jedyny stały członek wszystkich drużyn na przestrzeni lat), cały pokryty bandażami hermafrodyta, powstały w wyniku połączenia dwóch osób odmiennej płci i tajemniczej energetycznej istoty, jak i kobieta o osobowości wielorakiej - w jej ciele znajduje się ponad 60 jaźni, zupełnie jak w filmie „Split”, który jak się okazuje nawiązywał do „Doom Patrolu”.

Jak na Morrisona przystało to mocno pojebana rzecz. Jeśli chcecie przeczytać komiks o grupie superbohaterów, powstały pod wpływem maratonu filmów słynnego czeskiego surrealisty Jana Švankmajera (o tym, że się nimi inspirował autor oznajmia już we wstępie), to nie będziecie zawiedzeni. Czuć tu jego wpływy, bo wszystkie przygody jakie przeżywa Doom Patrol mają w sobie dużą dawkę pojechanego, intensywnego oniryzmu. Mam wrażenie, że jest tu też sporo treści inspirowanych gnozą – jednym z tematów tego komiksu są bowiem kalekie, rozpadające się światy będące dziełem złych demiurgów. W końcu Morrison w postmodernistyczny sposób garściami czerpie też ze świata sztuki i filozofii. Stworzył nawet na potrzeby tej serii złowieszcze Bractwo Dada, nawiązujące swoim jestestwem do ruchu dadaistów – opowieść o nim i obrazie, który pożarł Paryż jest zdecydowanie najlepszym fragmentem tego albumu. Te elementy czynią z tego komiksu dzieło w swojej klasie nietypowe, ale nie powiedziałbym, że wybitne. Owszem, czyta się to dobrze, niemniej szczęki z ziemi nie zbierałem. Może to dla tego, że jesteśmy rozpieszczani przez polskich wydawców i obcuję po prostu z nawałem bardzo dobrych opowieści obrazkowych. To zapewne zaburza obiektywną ocenę czegoś wydanego dość dawno, co na tle ówczesnych publikacji bardzo się wyróżniało.



Powodem tego, że nie do końca zachwycam się tym albumem jest też pewnie fakt, iż nie miałem styczności z innymi przygodami Doom Patrolu. Trudno mi odrobić lekcje, bo nie wyszedł o nich żaden inny komiks po polsku, pojawiali się tylko gościnnie, bodaj na łamach semickiego Supermana - więc ciężko mi ocenić dekonstrukcje i innowacje, jakie dokonał autor na tej grupie. Na tle innych starych (tych z lat 80) komiksów superbohaterskich wypada ciekawie, ale nie osiąga poziomu przykładowo słynnych „Strażników” Alana Moore'a, których swoją drogą ponoć sam Morrison nie do końca ceni. „Byłem pierwszą osobą, która powiedziała, że Strażnicy są kiepscy – w zasadzie byłem jedyną osobą, która to kiedykolwiek powiedziała. (...)Strażnicy byli 300-stronicowym ekwiwalentem wypracowania ze szkoły średniej. ”- mówił w wywiadzie dla Full Bleed (cytat za Magivanga” klik). Interesujące jest to, że bohaterowie „Doom Patrolu” są dysfunkcyjni, kalecy emocjonalnie i jest to wielokrotnie przez autora uwypuklane, co czyni z nich postacie odmienne od typowych herosów z perlistymi uśmiechami. Niemniej robił to też Moore i udawało mu się to lepiej. A przynajmniej ja bardziej kupuję rozterki Rorschacha i spółki z prostego powodu– są po prostu lepiej napisane. Co więcej, komiks Morrisona nie jest tak intelektualnie pobudzający jak dzieło Moore'a. Owszem, może w swojej klasie uchodzić za dość awangardowy, ale czytając nieraz przydługie monologi bohaterów zgrzytałem zębami, utyskując przy tym na pseudointelektualność i nadęcie ich wypowiedzi. Choć „Doom Patrol” ewidentnie chciałby być mądrym komiksem, to patrząc na niego z dzisiejszej perspektywy stwierdzam, że król jest nagi. To dziwny i nietypowy, ale jednak tylko komiks o superbohaterach, a nie rozbudowany traktat filozoficzny (i Bóg wie co jeszcze, bo to wszak wielowarstwowe dzieło), jak miało to miejsce przy wspomnianych „Strażnikach”. Morrison przemyca tu różne treści ciekawe od strony intelektualnej, ale nie pogłębia ich tak jak to czynił Moore. To tylko popisywanie się erudycją. Szpanerstwo, trochę jak w przypadku Gaimanowskiego „Sandmana”.



Mam też wrażenie, że dziełu Morrisona pomogłyby bardziej artystyczne rysunki (jak przykładowo w „Azylu Arkham”), bo uwypukliłyby awangardowy aspekt opowieści. Z dobrym malarzem na pokładzie udałoby się z tego zrobić naprawdę surrealistyczne dzieło sztuki. Warstwa graficzna jest niestety przeciętna i typowa dla okresu, w którym powstawały te historie. Owszem, interesujące jest to co zostaje zwizualizowane, ale a nie same rysunki. Z jednej strony nie odwraca to uwagi od samej opowieści, z drugiej na pewno można było to ukazać ciekawiej.

Mimo wszystko „Doom Patrol” to dobra i oryginalna lektura. Zapewne radość czytania jej rośnie wraz z rozbudowaną świadomością tego, jak bardzo nowatorski w swoich czasach był to komiks, więc najbardziej spodoba się zagorzałym fanom superbohaterów. Niemniej i ja, jakby nie patrzeć jednak laik (sięgam głównie po arcydzieła tego gatunku), bawiłem się dobrze i chętnie przeczytam następne tomy tej opowieści. Mam też nadzieję, że będą jeszcze lepsze i ostatecznie przyjdzie mi odszczekać to co zarzucałem Morrisonowi w recenzji pierwszej księgi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz