Zanim Frank Miller stworzył dwie znakomite, znane już polskiemu czytelnikowi, zamknięte historie ze Śmiałkiem, czyli The Man Without Fear i Born Again, był regularnym rysownikiem serii o Daredevilu. To właśnie ten okres jego twórczości pragnie nam obecnie przybliżyć Egmont. Pierwszy tom z trzech właśnie uderzył na księgarskie półki.
Tworząc niniejsze komiksy Miller miał bodaj zaledwie dwadzieścia dwa lata. Smarkaty chuderlak wdarł się przebojem do redakcji Marvela (ludzie z firmy w niego wierzyli, bo przejęcie przez niego serii było dumnie anonsowane na pierwszych stronach zeszytu, od którego przejął cykl) i już wtedy uznawango za nie byle jaki talent. Jako scenarzysta serii figuruje Roger McKenzie (prócz dwóch numerów które napisał już sam Miller), ale jak twierdzi Frank w posłowiu, opowieści powstawały w czasie dyskusji obu panów, które dotyczyły między innymi tego, jak daleko mogą się posunąć bez łamania Comics Code Authority.
Tworząc niniejsze komiksy Miller miał bodaj zaledwie dwadzieścia dwa lata. Smarkaty chuderlak wdarł się przebojem do redakcji Marvela (ludzie z firmy w niego wierzyli, bo przejęcie przez niego serii było dumnie anonsowane na pierwszych stronach zeszytu, od którego przejął cykl) i już wtedy uznawango za nie byle jaki talent. Jako scenarzysta serii figuruje Roger McKenzie (prócz dwóch numerów które napisał już sam Miller), ale jak twierdzi Frank w posłowiu, opowieści powstawały w czasie dyskusji obu panów, które dotyczyły między innymi tego, jak daleko mogą się posunąć bez łamania Comics Code Authority.
Mimo iż zebrane w tym tomie zeszyty na pewno nadgryzł ząb czasu, to muszę przyznać, że z perspektywy współczesnego fana tej postaci czyta je się znakomicie. Nie wiem jak wyglądał Daredevil przed nadejściem Millera, więc dla mnie te opowieści to stary testament traktujący o moim ulubionym, zaraz po Batmanie, superbohaterze. Znajdują się tu wszystkie części składowe, które obecne są do dzisiaj w mitologii śmiałka. Miło się obserwuje jak Miller do spółki z McKenziem je definiowali, bez skrupułów kradnąc przy tym łotrów z kart Spider-mana, plątając Matta w skomplikowane relacje damsko-męskie, czy każąc mu naparzać się z Hulkiem.
Od strony graficznej to nie jest jeszcze Miller od Sin City, ani nawet Miller z czasów Ronina. Frank się dopiero wyrabia i momentami (w pierwszych zeszytach) rysunek wygląda nieco pokracznie. Szybko jednak wchodzi na dobry poziom i jego grafiki udanie prezentują toczącą się wartko akcje. Znakomicie wyszło mu przedstawienie asfaltowej dżungli. Czuć, że Miller kocha miasto, które rysuje i świetnie przedstawia jego tętniące życiem arterie. Kolorowy świat bohaterów Marvela staje się w jego rękach dość mroczny, pachnący benzyną i asfaltem rozgrzanym przez upał. Być może zebrane tu zeszyty nie są jeszcze dziełami noir, ale na pewno sygnalizują to, co będzie w późniejszej karierze interesowało przyszłego twórcę Sin City jako artystę.
Daredevil według Millera ma na pewno minusy. Jak się zapewne domyślacie największym jest to, że to stara szkoła tworzenia komiksu. Znajdują się tu duże bloki tekstu, a grafika nieco już trąci myszką. Ja bym jednak nie dramatyzował, uzbroił się w odrobinę odwagi i sięgnął po te komiksy. Tak, to ramota, ale czyta się ją bardo dobrze i zaledwie kilka chwil potrzeba, by wkręcić się w te historię do reszty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz